Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 8

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 8


Kolejny tydzień minął. Co interesującego pojawiło się w sieci przez ostatnie siedem dni?
  • W Stanach książka Matthew Desmond'a wywołała gorącą dyskusję: o biedzie i jej przyczynach, o eksmisjach, mieszkaniu w mało ludzkim warunkach i życiu za 2 dolary dziennie. 
  • Wspomnienia z lekcji polskiego mogą być bolesne. Mało kto przepada(ł) za wiwisekcją wierszy i streszczeniami książek, a jednak książkoholicy dobrowolnie wracają po latach do pisania recenzji na swoich nowych blogach. Kochasz to czy dalej tego nie lubisz?
  •  Instagram potrafi być kopalnią ciekawych projektów, niektóre z nich prezentują dużo więcej niż ładne zdjęcia. Book Riot podrzuca 14 kont interesujących poetów. Zajrzyjcie, bo warto!
  • Marię Popovą i jej Brainpickings pewnie już znacie. Czy widzieliście jednak jej poboczny projekt literary jukebox, gdzie ulubione cytaty z literatury łączy z ciekawymi piosenkami? Kluczem wydaje się podobny temat. Posłuchajcie i poczytajcie, może dzięki niej odkryjecie dobrych songwriterów. W lutowym zestawieniu mistrz Umberto Eco i fantastyczna Joanna Newsom.
  • Na koniec oderwijcie się na chwilę od literackich tematów i zajrzyjcie na stronę londyńskiego Barbican Center. Nawet jeżeli nie byliście nigdy w Londynie pewnie słyszeliście tę nazwę, cały kompleks uchodzi bowiem za wzorcowy dla stylu brutalistycznego. Ponadto jest domem dla wielu instytucji kultury i prawie nie ma dnia, żeby nie odbywały się tam koncerty, projekcje filmów czy wystawy sztuki. Obowiązkowy punkt na trasie każdego turysty.

Zdjęcie tygodnia: Biblioteka Liyuan, Pekin, Chiny.
Źródło: telegraph.co.uk, Will Pryce.

Okładkowa podróż # 1

Okładkowa podróż # 1

Oceniać czy nie oceniać po okładce? Można dowiedzieć się czegoś o treści patrząc tylko na oprawę książki czy nie można? Lubię ładne wydania. Kolor, typografia, papier nigdy nie decydują ostatecznie o tym czy coś przeczytam, czy nie, jednak wolę trzymać w ręku ładny przedmiot. Zwyczajnie poprawia mi to humor.  Wściekam się okropnie, gdy dobra książka ma złą okładkę i jest po prostu brzydka. Długo byłam przekonana, że zwłaszcza polscy wydawcy idą na łatwiznę i ubierają książki w coś, co schlebia gustom większości zamiast podjąć wyzwanie i stworzyć ładny projekt. W myśl zasady „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” postanowiłam sprawdzić czy faktycznie w Polsce jest tak źle, czy może specjalnie nie odbiegamy od reszty świata.  Zapraszam Was na przegląd okładek do nagrodzonej Bookerem powieści Richarda Flanagana „Ścieżki Północy”.

Przy szukaniu okładek do różnych wydań niezwykle pomocny okazał się portal Goodreads. W razie wątpliwości szukałam informacji bezpośrednio na stronie danego wydawnictwa. Większość okładek pochodzi z krajów europejskich, USA i oczywiście Australii. Nie udało mi się znaleźć informacji o wydaniu japońskim. Jeżeli doszperacie się w odmętach internetu kolejnych okładek, koniecznie dajcie znać. 

Czerwona kamelia 
Zdecydowanie dominującym motywem dla „Ścieżek północy” okazał się kwiat, który podczas pierwszego spotkania z głównym bohaterem miała we włosach Amy, żona jego wuja, kobieta, z którą połączy go gorący romans. 
Od lewej: wydanie australijskie (2013), brytyjskie (2014), holenderskie (2014), australijskie (2014) i włoskie (2015).





Tory 
Powieść Richarda Flanagana to także opowieść o losach jeńców wojennych wykorzystywanych przez Japończyków do budowy Kolei Śmierci. Do tego wątku nawiązali wydawcy z Portugalii, Rumunii i Niemiec.
Od lewej: wydanie portugalskie (2015), rumuńskie (2015) i niemieckie (2015).


Kwiat i kolej
Połączenie obu powyższych elementów wydaje się dość nieoczywiste, chociaż z pewnością bardziej oddaje treść powieści, nie wywyższając żadnego z wątków. Na takie rozwiązanie zdecydowano się w USA, Danii i Grecji.

Od lewej: wydanie amerykańskie (2014), duńskie (2015) i greckie (2015).

Kobieta
Postać kobieca na okładce to, zwłaszcza w Polsce, motyw dość często sugerujący literaturę z ważnym wątkiem romantycznym. Okazuje się jednak, że po zdjęcie blondynki z kwiatem we włosach sięgnięto najpierw w Wielkiej Brytanii. Ba! Spójrzcie na wydanie hiszpańskie, gdzie rozszerzenie planu i dodanie postaci mężczyzny jeszcze mocniej sugeruje romans.  

Od lewej: wydanie brytyjskie (2015), polskie (2015) i hiszpańskie (2016).


Przyznaję, że okładka bułgarskiego wydania wprawiła mnie w zakłopotanie. Po krótkiej internetowej wycieczce wydaje mi się jednak, że to nie żart. O tym, że można zrobić to lepiej i bardziej nastrojowo doskonale wiedzą Francuzi.  

Od lewej: wydanie bułgarskie (2016) i francuskie (2016).

Rodzynek
Na koniec okładka czeskiego wydania. Nie nawiązuje do żadnego ze wspomnianych wątków powieściowych, tylko bezpośrednio do tytułu. 

Wydanie czeskie (2015).


Zwróćcie też uwagę na dobór kolorów. Jedynie trzy z okładek nie mają żadnego czerwonego elementu: portugalska, niemiecka i czeska. W wydaniu francuskim, chociaż nie widać tego na pierwszy rzut oka, bo zdjęcie jest w sepii, to szminka jest czerwona. Na pewno.
Na koniec przyznam się Wam szczerze, że nie mam zdecydowanego faworyta. Może z odrobinę większą sympatią patrzę na okładki z Australii. Polskie wydanie wypada całkiem przyzwoicie zwłaszcza w zestawieniu z bułgarską koleżanką. 

A Wam która z okładek podoba się najbardziej?

Zdjęcia pochodzą z portalu goodreads.com, poza okładką do wydania francuskiego zaczerpniętą z  amazon.fr. 
Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 7

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 7


Zdarzają się tygodnie, po których ciężko pisać podsumowanie. Wczoraj świat obiegła wiadomość o śmierci Harper Lee. Jej "Zabić drozda" dla wielu było i wciąż jest bardzo ważną książką. Jeżeli chcecie podzielić się, kim dla Was była Lee, możecie to zrobić na stronie The Guardian. W nocy odszedł też Umberto Eco, włoski pisarz i intelektualista. Chociaż zostawił nam wiele fascynujących książek to smutno, że nie napisze już nic więcej.

W tym tygodniu  Waszej uwadze polecam:

Zdjęcie tygodnia: Biblioteka klasztoru na Strahovie w Pradze, Czechy.
Źródło: all-that-is-interesting.com

Po lekturze - Gottland, Mariusz Szczygieł

Po lekturze - Gottland, Mariusz Szczygieł

Inne Czechy

Pisanie recenzji 10 lat po tym, jak ukazało się pierwsze wydanie „Gottlandu”, wydaje mi się wyjątkowo nieodpowiednie.  Podzielę się więc z Wami innymi Czechami, które poznałam bądź wyciągnęłam z pamięci dzięki książce Mariusza Szczygła.  Będzie o turystyce, muzyce i fotografii.

W butach Bata pływasz jak boso
Ich buty znają wszyscy. Zaczynali skromnie jako rodzinne przedsiębiorstwo pod koniec XIX w. w czeskim Zlinie. Dzięki pomysłom i zaradności odnieśli ogromny sukces. Zaczęli robić buty z płótna. Stali się globalnym przedsiębiorstwem i przetrwali nawet czasy komunistyczne w Europie Wschodniej odbudowując firmę poza granicami Czechosłowacji. Dziś główna siedziba Baty mieści się w szwajcarskiej Lozannie.

Batowie mieli wiele pomysłów, które nie ograniczały się jedynie do masowej produkcji obuwia. Mariusz Szczygieł świetnie opisuje te bardziej zwariowane (założenie Leśnego Cmentarza w Zlinie) i te bardziej racjonalne (budowa miasta dla robotników czy założenie Akademii Handlowej). Jeżeli kiedyś będziecie mieli okazję odwiedzić Morawy, koniecznie zajrzyjcie nad Baťův kanál. Wybudowany w latach 1934-1938 w połowie został sfinansowany przez przedsiębiorstwo Bata, w połowie zaś przez Ministerstwo Spraw Socjalnych w ramach walki z bezrobociem. Oczywiście, jego budowa miała racjonalne przesłanki: uregulowanie stanu wód gruntowych i stworzenie drogi transportowej  dla dostaw węgla do fabryki w Otrokovicach. Kanał miał też być częścią czegoś większego – początkowym etapem drogi wodnej łączącej Dunaj z Odrą. Baťův kanál ma ok. 50 km długości i jest dzisiaj atrakcją turystyczną regionu. Można popłynąć nim w kilkugodzinny rejs statkiem turystycznym, można wynająć małą barkę i z rodziną pływać kilka dni, niektórzy decydują się na łowienie ryb, fani techniki zwiedzają liczne śluzy, a Ci bardziej aktywni pedałują wzdłuż po ścieżce rowerowej. Idea wielkiego kanału Dunaj-Odra do dziś nie została zrealizowana, ale pozostaje wciąż żywa. Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej, zajrzyjcie na oficjalną stronę http://www.d-o-l.cz/index.php/pl


Baťův kanál pod koniec lat 30. XX wieku. 
Źródło: www.d-o-l.cz


Padni na kolena před jeho laskou
W reportażach Mariusza Szczygła jest dużo o muzyce, a właściwie o czeskich piosenkarkach i piosenkarzach. Niezwykle poruszająca jest  historia Marty Kubišovej, która padła ofiarą prowokacji służb specjalnych pod koniec lat 60. Lepiej powodziło się jej koleżance Helenie Vondráčkovej. Czeska prasa brukowa, już po upadku komunizmu uznała, że daje jej to prawo do wyciągania i wymyślania przeróżnych historii na temat piosenkarki. W Polsce chyba najbardziej znanym czeskim utworem był jej „Malovaný džbánku”. Czy słyszeliście kiedyś „Dvě malá křídla tu nejsou” Vondráčkovej? Jesteście pewni, że nie? „Dvě malá křídla..” to nic innego jak czeska wersja amerykańskiego przeboju „Killing me softly” Roberty Flack. W latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych a nawet i osiemdziesiątych takie utwory cieszyły się w Czechosłowacji niesamowitą popularnością. Z jednej strony słuchacze wiedzieli co piszczy w muzyce poza żelazną kurtyną, z drugiej nie mieli problemu ze zrozumieniem, o czym są zagraniczne hity. Dodatkowo  wszystko miało twarz i głos znanych i lubianych domowych muzyków. Wśród Polaków niektóre z czeskich wersji wywołują śmiech, bezsprzecznie największy wersja hitu Janis Joplin „Padni na kolena před jeho laskou” w wykonaniu Evy Pilarovej. Link do youtube’a z tą i innymi piosenkami znajdziecie tutaj http://novinka.pl/who-the-f-is-alenka-czyli-czeskie-wersje-znanych-hitow/

Współczesnym czeskim zespołem wartym polecenia jest duet DVA. Może udało już się Wam trafić na ich koncert, bo dość często grają w Polsce i można ich było zobaczyć np. na OFF festiwalu. Jeżeli jeszcze ich nie znacie, podrzucam poniżej tytułowy utwór z ich ostatniej płyty „Nipomo”. Muzyka DVA wymyka się wszelkim definicjom, sami określają ją bardzo dziwnie. Najciekawsze jest zaś to, że większość swoich utworów wykonują w wymyślonym przez siebie języku. Wywiad z zespołem i recenzje ich płyt możecie przeczytać na Popumusic.



Jeżeli chcecie trzymać rękę na pulsie i wiedzieć co piszczy w czeskiej muzyce, zaglądajcie koniecznie na facebooka do Pyzy Wędrowniczki.

Disaster, 1939
Gdy czytałam „Gottland”, przypadkiem natrafiłam na zdjęcie Eugena Wiškovskiego z 1939 roku „Disaster”. Zaciekawiło mnie, zaniepokoiło i zostało ze mną do końca lektury. Najlepszy okres twórczości  Wiškovskiego przypadł na lata 20. i 30. XX wieku. Jak wielu z bohaterów reportaży Mariusza Szczygła po przewrocie komunistycznym wycofał się z czynnego życia kulturalnego. Zapomniany na lata został ponownie odkryty w latach 60. Jego fotografie są niezwykłe, uwieczniają proste, geometryczne formy, które odnajdował na każdym kroku w otaczających go przedmiotach. Eugen Wiškovský jest jednym z kilkanastu wybitnych czeskich fotografów XX wieku. Inne znane nazwiska to Frantisek Drtikol, Jaromir Funke, Josef Koudelka czy Pavel Štecha (jego zdjęcia możecie znaleźć w środku „Gottlandu”). Po więcej możecie zajrzeć na bloga PHOTODOCUMENT & pinehole o fotografii alternatywnej.

Eugen Wiškovský, Disaster, 1939
Źródło:pineholeandphotodocument.blogspot.com
A jakie są Wasze Czechy?




Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger