Śmierć w Amazonii, Artur Domosławski

Śmierć w Amazonii, Artur Domosławski

Artur Domosławski jest w Polsce niekwestionowanym autorytetem w sprawach Ameryki Łacińskiej. Nie wiem czy jest drugi reporter, który poświęcił tyle czasu na podróże na ten piękny kontynent. I to nie jakieś tam wycieczki, ale wyprawy w głąb puszczy, w miejsca, w które zwykli ludzie się nie zapuszczają. Nie da się przecenić wiedzy i doświadczenia, a także wrażliwości jaką zdobył rozmawiając z mieszkańcami Argentyny, Meksyku czy Peru. Jego “Gorączka latynoamerykańska” i teksty publikowane w prasie są obowiązkową lekturą, dla każdego, kto chce się o tym regionie świata dowiedzieć więcej. “Śmierć w Amazonii” wydana w 2013 roku nie jest złą książką, ale jest niebezpieczna.

Właściwie są to trzy reportaże poruszające ważne kwestie dotyczące puszczy amazońskiej: wycinkę drzew w Brazylii, wydobywanie złota w Peru i ropy w Ekwadorze. W pierwszym Domosławski przedstawia jak interesy nie tylko wielkich koncernów, ale też i różnych światowych przemysłów ogniskują się na tym przepięknym obszarze. Bo musicie wiedzieć, że drzewa w Amazonii wycinają nie tylko lokalni bonzowie, by zdobyć tereny pod hodowlę bydła, nie tylko by wyeksportować drewno dobrej jakości, z którego potem powstają meble, ale też wypala się z nich węgiel drzewny, z którego korzystają lokalne zakłady produkujące stal bądź surówkę. W wielkim skrócie oznacza to, że na 99,9% macie u siebie w domu coś, co zostało wyprodukowane kosztem Amazonii. A także to, że jesteście winni nie tylko dewastacji zielonych płuc Ziemi, ale także śmierci wielu ludzi, którzy zginęli stawiając czoła lokalnym bonzom i międzynarodowym korporacjom, w tym bohaterów reportażu Domosławskiego Marii i José Cláudia. Czujecie się z tym źle? To dobrze, bo tak macie się czuć. 

Rzeźby Loisa Andivalfarei, współczesnego artysty urodzonego w południowym Tyrolu.
Źródło: zottartspace.com


Drugi z tekstów opisuje walkę lokalnej społeczności z amerykańskim koncernem wydobywającym złoto w Peru. Wielki projekt kolejnej kopalni miał zagrozić środowisku naturalnemu poprzez zniszczenie położonych wysoko w Andach przepięknych lagun i zaburzenie gospodarki wodnej. Gdy w grę wchodzą tak ogromne pieniądze, nie obejdzie się i bez polityki. Projekt Conga wspierany był przez rząd peruwiański, a może i amerykański? Organizacje pozarządowe i rdzenni mieszkańcy długo walczyli o zmiany w projekcie, które zminimalizowałyby negatywny wpływ na środowisko. W końcu w protest zaangażowali się lokalni politycy i projekt został zawieszony*.

W trzecim z tekstów Domosławski zabiera nas do Ekwadoru, gdzie w latach 60-tych Texaco rozpoczęło wydobywanie ropy naftowej. Początkowo lokalna ludność była bardzo zadowolona z nowych miejsc pracy czy lepszej infrastruktury. Niestety z czasem okazało się, że w wyniku zatrucia okolicy (koncern naftowy nie zachowywał nawet podstawowych zasad bezpieczeństwa by odpowiednio zutylizować odpady powstałe w procesie wydobywania) coraz więcej osób zapadało na dziwne bądź nieuleczalne choroby. Texaco wycofało się z Ekwadoru na początku lat 90-tych, w żaden sposób nie rekompensując wyrządzonych szkód. Niedługo później, w 1993 roku rozpoczęła się prawna batalia z koncernem, najpierw w USA, a potem w Ekwadorze. Domosławski snuje opowieść wokół osoby ekwadorskiego prawnika, jednej z kluczowych postaci całego procesu. Wyrok zapadł w 2008 roku i nakazywał koncernowi zapłatę najwyższego wówczas odszkodowania. Problem polega na tym, że Texaco (a obecnie Chevron) od lat nie prowadził działalności w Ekwadorze, więc nie było jak wyegzekowawać kary. Obrońcy środowiska nie poddają się i od 8 lat uparcie zakładają sprawy w krajach, w których Chevron prowadzi działalność, próbując uzyskać zasądzoną kwotę. Jak na razie bez zwycięstw. 
Źródło: zottartspace.com


Artur Domosławski serwuje nam niezwykle pesymistyczną wizję świata. Tym bardziej przygnębiającą, że prawdziwą. Ogromne pieniądze, międzynarodowe koncerny, które bezwzględnie wykorzystują dążenie krajów rozwijających się do podniesienia poziomu życia, oszczędzając, gdzie się da, zgarniając większość zysków, politycy i lokalni bonzowie, którzy chcą zdobyć jak najwięcej władzy i majątku. I my, globalni konsumenci w uprzywilejowanej pozycji, którzy nawet nie chcąc przyczyniamy się do niszczenia środowiska naturalnego i śmierci ludzi, którzy pragną je chronić. Nie ma litości, drogi czytelniku, to nie jest przyjemna lektura.

Dlaczego napisałam na początku, że jest to książka niebezpieczna? Wszystkie trzy reportaże napisane są w tonacji czarno-białej, jednoznacznej opozycji źli - dobrzy. Po jednej stronie stoją międzynarodowe koncerny, lokalni bonzowie, politycy i my - konsumenci bogatej Północy, po drugiej - rdzenni mieszkańcy walczący o zachowanie środowiska i naturalnego bogactwa Ameryki Południowej. Problem polega na tym, że świat nie jest tylko dwukolorowy. Po jednej i drugiej stronie muszą być źli i dobrzy, nawet ludzie o szczytnych ideach muszą mieć jakieś wady. W reportażach Domosławskiego brakuje średniaków, ludzi, którzy trochę skorzystali (np. sprzedając ziemię), ale nie do końca zgadzają się na dewastację natury. Nie pojawiają się nawet jako tło. Może taki był zamysł autora, by dobitniej przedstawić racje ekologów. Zresztą nokautuje czytelnika już w pierwszym reportażu, mówiąc, że ma na rękach krew Marii i José Cláudia. Nie jakiś bezimiennych tłumów, ale dwóch konkretnych dobrych ludzi. Tak, to jest szantaż emocjonalny. Są pewnie osoby, które powiedzą, że to zabieg literacki, narzędzie, po które sięga by wstrząsnać i poruszyć. Czy nie jest to jednak rodzaj przemocy? Jak daleko stąd do postawy, kto nie z nami ten przeciwko nam?
Źródło: ladigetto.it


* Ostatnie wieści z kwietnia 2016 roku wyglądają optymistycznie. Máxima Acuña de Chaupe, jedna z bardziej zaangażowanych w protest, otrzymała prestiżową nagrodę dla działających na rzecz ochrony środowiska Goldman Environmental. Amerykański koncern Newton Mining najprawdopodobniej pożegnał się z perspektywą wznowienia projektu. W corocznym raporcie złożonym amerykańskiej Komisji Papierów i Giełd (SEC) koncern zaznaczył, że przy obecnej sytuacji lokalnej nie widzi szans na uruchomienie wydobycia w przewidywalnej przyszłości. (źródło: mining.com)

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 34

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 34

Prasówka to stały punkt mojego tygodnia. Choćby się waliło i paliło, trzeba ją dla Was przygotować. Zapraszam na dzisiejszą porcję linków, a jest o czym czytać!
  • W holenderskim Nimwegen można zobaczyć prawdziwą perełkę, księgę, o której istnieniu nie wiedziano. Jest wyjątkowa i zawiera 30 rysunków wykonanych tuszem na początku XV. wieku. Podobno to Mona Lisa książek. Ach! Jest warta 12 milionów Euro.
  • Czy ludzie nienawidzą poezji? Podobno tak i to nie tylko w Polsce. W The New York Times Book Review kilka słów o książce na ten temat. Interesujące.
  • Jesień na całym świecie jest sezonem nagród literackich. Poznaliśmy już nominowanych do Nike, Man Bookera a w tym tygodniu również długą listę kandydatów do najważniejszej nagrody w obszarze niemieckojęzycznym Deutscher Buchpreis
  • Dla tych, którzy śledzą mojego bloga od początku nie będzie zaskoczeniem, że sporo uwagi poświęcam Chile. Od dawna mam na oku jednego z pisarzy z tego skinny country*. Alejandro Zambra nie został jeszcze przetłumaczony na polski, ale wszystkie jego powieści ukazały się po angielsku. Ostatnia wydaje się nad wyraz intrygująca. Sprawdźcie sami
  • Na koniec nieksiążkowo: Tate Britain w ramach promowania swoich zbiorów opublikowała parę lat temu kilkanaście krótkich filmików. Zaprosiła znanych Brytyjczyków i poprosiła ich o wybranie dwóch dzieł z kolekcji, które są dla nich ważne, które mówią o tym jaka jest Brytania. Powstały dzięki temu fascynujące opowieści takich osób jak Vivienne Westwood, Ghostpoet czy Anny Calvi. Cykl This is Britain jest dla mnie dowodem na to, że o sztuce można mówić interesująco i bez zadęcia. I z brytyjskim akcentem.
* Przepraszam za obcy język, ale od lat nie potrafię znaleźć dobrego tłumaczenia, które tak pięknie i zgrabnie oddawałoby w jednym słowie kształt Chile. Z pozdrowieniami dla Fatalne Skutki Lektur


Zdjęcie tygodnia: czytelnia księcia Humfrey'a, Oxford, Wielka Brytania.
Źródło: pinterest.com
 
Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 33

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 33


Bardzo chciałam wybrać się na Literacki Sopot, ale w tym roku nie było mi dane. Może nawiedzę kolejne edycje ten fajnej imprezy. Tymczasem poprawiam sobie humor czytaniem o książkach i przygotowywaniem dla Was cotygodniowej prasówki. Gotowi?

  • Zaczynamy na poważnie z Frankfurter Allgemeine Zeitung o aresztowanej w Turcji Asli Erdogan
  • Unia Europejska przeżywa kryzys - z takim stwierdzeniem zgodzą się wszyscy. Dyskusja rozpocznie się na całego, gdy przyjdzie uargumentować dlaczego. The New York Times przygląda się dwóm książkom, których autorzy (ekonomiści) mają oczywiście różne wytłumaczenia. 
  • Gdzie spotyka się siedmiu Niemców, tam zakładają związek. Niby żart, ale prawdziwy. W Niemczech na początku sierpnia założony został "Bloggerclub e.V." jako organizacja non-profit, która ma reprezentować interesy jej członków, ale też wypracować kodeks blogerów czy opracować standardy jakości. Zdecydowanie muszę poczytać na ten temat więcej. A może chcecie cały wpis na blogu?


Zdjęcie tygodnia Musashino Art University and Library, Tokio. 
www.architecturalrecord.com




Okładkowa podróż #2

Okładkowa podróż #2

Mam nadzieję, że pamiętacie pierwszą okładkową podróż,  jaką razem odbyliśmy. Jeżeli nie, zajrzyjcie tutaj. A że ładnego nigdy za wiele dzisiaj wracamy na Antypody skąd wyruszymy dookoła świata ze „Wszystkim, co lśni”. 

Powieść Eleanor Catton została nagrodzona Man Bookerem za rok 2013. Autorka jest jej najmłodszą laureatką w historii, a jej książka najobszerniejszą. Okładka z powodzeniem mogłaby konkurować w kategorii najładniejszej. Jenny Grigg, utalentowana i nagradzana australijska graficzka, stanęła przed nie lada wyzwaniem, gdy podjęła się zaprojektowania oprawy dla ponad 800 stron. Jeżeli macie tę książkę u siebie na półce wiecie, że spisała się znakomicie. Z którejkolwiek strony by nie spojrzeć, książka prezentuje się doskonale. W udzielonych wywiadach Grigg podkreślała, że zaczęła projektowanie od wymyślenia grzbietu. Chodziło jej o znalezienie motywu, który będzie w tym miejscu dobrze wyglądał. Można więc powiedzieć, że szerokość książki była tu inspiracją. Spod stopniowo zanikających kół prześwituje portret kobiety. Ten sam motyw powtórzony jest na froncie. Gdy odwrócicie księgę w dłoniach zobaczycie, że na tylnej okładce koła rosną a zza nich wyłania się twarz starszego mężczyzny. Grigg nie sięgnęła po żaden znany obraz, te których ostatecznie użyła, znalazła w londyńskich domach aukcyjnych. Przedstawiają one XIX-wieczne portrety bliżej nieznanych kobiety i mężczyzny. Znikające czy rosnące koła są z kolei niczym innym jak przedstawieniem kolejnych faz księżyca, przez co zgrabnie graficzka nawiązała do treści a właściwie inspiracji samej Eleanor Catton. Delikatnym zwieńczeniem całości są proste w formie, lekko pozłacane i świecące litery tytułu. 
Źródło: jennygrigg.com

Okładka ta, mam nadzieję, że głównie dzięki swojemu urokowi, została wykorzystana przez większość wydawnictw na świecie, choć nie obyło się bez drobnych różnic. I tak na przykład w polskim wydaniu dostajemy u góry krótki tekst (czy to jest już blurb?), zmieniono też typografię tytułu (okładka widoczna na początku wpisu). Podobnie w wydaniu holenderskim czy włoskim. Grecy na przykład zdecydowali się na użycie w czcionce koloru ciemnoczerwonego. 
Od lewej wydanie włoskie, greckie i holenderskie.


Gdy „Wszystko, co lśni” miało ukazać się na rynku amerykańskim, tamtejszy wydawca poprosił o znaczącą zmianę. Zamiast jednego rzędu kół mamy więc aż trzy. Dzięki temu możemy więcej zobaczyć z oryginalnego portretu kobiety. Jednocześnie liczba 12 pozostaje mocno związana z astronomią. Dokładnie tyle mamy znaków zodiaku. Czym była podyktowana decyzja amerykańskiego wydawcy? Po prostu uznał, że zbyt ascetyczna okładka nie sprzeda się w USA. Zmieniono też kolor liter. 
Wydanie amerykańskie
Kolejnej modyfikacji dokonano przy wydaniu w miękkiej okładce. Neutralny beżowy kolor zastąpiono ciemnoniebieskim oraz dodano kilka uproszczonych rysunków gwiazd. Zastanawiam się czy taka zmiana kolorystyki podyktowana była względami praktycznymi (by mniej widać było zabrudzenia), czy wynikała z czegoś innego? Ta okładka jest też bardziej dosłowna i zdecydowanie mniej tajemnicza od oryginału. W niektórych krajach wydano „Wszystko, co lśni” właśnie w takiej wersji, między innymi tak będzie wyglądała czeska okładka (planowana premiera w październiku 2016 r.). Muszę przyznać, że chwilę zajęło mi znalezienie w internecie czeskiego wydania, zapomniałam, że powinnam szukać Eleanor Cattonovej. 
Różnica w kolorach to zapewne przekłamanie internetu.

Na koniec zostawiłam szaloną jazdę bez trzymanki. Okładki, które w żaden sposób nie odwołują się do projektu Jenny Grigg, są dosłowne (francuskie - swoją drogą dlaczego aż dwie?  - chorwacka i portugalska) albo przeładowane, brzydkie i kiczowate jak serbska.
Od lewej dwa wydania francuskie, chorwackie, portugalskie i serbskie (tom I).


Dla mnie bezkonkurencyjny jest oryginalny projekt Jenny Grigg i cieszę się, że w Polsce wydawca nie zmienił go za bardzo. A jakie są Wasze wrażenia z podróży?

Zdjęcie polskiej okładki pochodzi ze strony Wydawnictwa Literackiego, pozostałe, o ile nie zaznaczono inaczej z goodreads.com.
Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 32

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 32

Przygotowuję dla Was tę prasówkę kątem oka spoglądając na telewizor. Lubię oglądać Olimpiadę, zwłaszcza te mniej popularne dyscypliny. Dzisiejszy zestaw linków nie będzie jednak o sporcie, bo co za dużo to niezdrowo. 
  • W Edynburgu wystartował znany i uznany festiwal książki. Nieśmiało podglądam sobie i zastanawiam na co bym się wybrała dzisiaj, albo jutro, albo za parę dni. 
  • Ciekawa analiza na Book Riot: dlaczego czytelnicy romansów czytają więcej ebooków? Sprawdźcie.  
  • I na koniec cudowny esej o tym, jak Czesław Miłosz pięknie zainspirował młodą autorkę


Zdjęcie tygodnia Biblioteka Narodowa Chin, Pekin
Źródło: wikimedia.org

Książki w hałasie czyli smutna historia Kawiarni Literackiej

Książki w hałasie czyli smutna historia Kawiarni Literackiej


OFF Festival, jeżeli ktoś z Was przypadkiem nie słyszał, to cykliczna impreza Artura Rojka organizowana od 11 lat. Oczywiście jej głównym celem jest prezentowanie ciekawych wykonawców i ich muzyki, ale prawie od samego początku obecne były i inne dziedziny sztuki: specjalne wystawy, pokazy filmowe, projekty muzyczne z artystami czy słynne murale, które pojawiły się w Mysłowicach. Nie mogło zabraknąć też literatury. Nie pamiętam dokładnie, kiedy pisarze i poeci pojawili się po raz pierwszy na OFFie. Domowe archiwum (zestaw tzw. książeczek z programem i opisami artystów) podpowiada, że w roku 2010, ale może i wcześniej w ramach bardziej satelitarnych wydarzeń towarzyszących. 2011 rok był niewątpliwie tym, w którym pojawiła się Kawiarnia Literacka jako odrębna scena z kuratorem, Wojciechem Kuczokiem. W programie było czytanie wierszy przez Bohdana Zaturę czy fragmentów powieści przez Kazimierza Kutza. W kolejnym roku przyjechali między innymi Andrzej Stasiuk, Krzysztof Varga czy Olga Tokarczuk. Namiot Kawiarni Literackiej ustawiony był co prawda w fatalnym miejscu, ciężko było usłyszeć co pisarze czytają, a stolik za którym siedzieli nie zachęcał do dyskusji i zadawania pytań. W rogu namiotu była jednak mini-księgarnia , Wojciech Kuczok stał z tyłu i z napięciem śledził co się dzieje wokół, a bar kawiarniany zyskał renomę wśród trochę starszych uczestników, gdyż tylko tam można było dostać wino.  

Kolejne dwa lata (2013 r. i 2014 r.) były zdecydowanie najlepsze jeżeli chodzi o program Kawiarni Literackiej. Kuratorował jej Krzysztof Varga, który prowadził też większość rozmów. Pozbyto się stolika, zadbano o nagłośnienie, odsunięto namiot jak najbardziej od scen. Słuchacze mogli usiąść na pufach czy odwróconych skrzynkach. Wśród gości nie zabrakło jak zwykle poetów, popularnych pisarzy, miłośników muzyki rockowej ale też profesorów, dramaturgów a nawet księdza. Dyskusje krążyły oczywiście wokół literatury, ale nie uciekano od szerszego kulturalnego kontekstu. Na luzie, ale z klasą, bo przecież na festiwalu pojawili się ludzie przede wszystkim spragnieni rozrywki.   

Jako przerywnik wykonawcy, którzy wystąpili na festiwalu w 2016 r. Islam Chipsy zagrali dwukrotnie porywając publiczność.
 

W 2015 r. Kawiarnię Literacką wprzegnięto w Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa i był to rok, w którym coś zaczęło się psuć. Namiot upstrzono jakimś welurem czy atłasem, bo odbywały się w nim także przedstawienia burleski. Wierzcie mi, nawet Jacek Dehnel wyglądał w tej scenerii dziwnie. Spotkania prowadzili Michał Nogaś (jego nie trzeba przedstawiać) i Szymon Kloska (z Instytutu Książki). Przy całym profesjonalizmie Panów i szacunku dla dobrej roboty jaką wykonują na co dzień, odebrali spotkaniom na OFF Festivalu pewien luz. Momentami miałam wrażenie, jakbym słuchała audycji radiowej a czasami zastanawiałam czy przypadkiem Panowie nie nudzą się podczas rozmowy bardziej niż ja. I chociaż wciąż pojawiali się interesujący goście: można było posłuchać Weroniki Murek zanim stało się to modne czy zobaczyć Jakuba Żulczyka, to był to rok, w którym pożegnano się z fajną atmosferą i pozbawiono Kawiarni Literackiej wyjątkowości. Po prostu, kolejna impreza z czymś na kształt spotkań autorskich. 

Tegoroczna edycja okazała się gwoździem do trumny. Program Kawiarni Literackiej ustalano podobno do ostatniej chwili i jak powiedział przedstawiciel OFF Festivalu „był rezultatem kompromisu”. Zdecydowanie zgniłego. Publiczność zagłosowała nogami i nie pojawiła się zbyt licznie na spotkaniach o politycznym zabarwieniu: „Twórcy na podsłuchu” z Joanną Siedlecką, „Jankes na dworze Mieszka I” z Philipem Earl Steelem czy „Wyklętych droga – z nicości blask” z Dawidem Golikiem i Wacławem Holewińskim. Wszystkie prowadzone przez parę Dariusz Kawa i Anna Czartoryska-Sziler. Przedstawiciele OFFa próbowali jeszcze tłumaczyć przed festiwalem, że to dowodzi otwartości na dyskusję, ale kto był na tych spotkaniach wie, że to była zwykła ściema. Na najbardziej kontrowersyjnym poświęconym żołnierzom wyklętym, tematowi przecież trudnemu, nie było żadnej dyskusji. Zaproszeni goście zgadzali się ze sobą praktycznie we wszystkim, a zwłaszcza w tym, że walka wyklętych była bezsprzecznie słuszna. Prowadzący ze zrozumieniem kiwali głową i łypali okiem na publiczność oczekując reakcji. Po paru minutach ich oczekiwania spełnił w pewien sposób Jan Kapela, który odśpiewał „Rotę” ze zmienionym tekstem. Pan z IPNu skomentował: „Szkoda, że nie Międzynarodówkę” po czym próbował kontynuować swój wywód. Po wyjściu prowokatorów rozmówcy bardzo szybko powrócili do klepania się po plecach. Na koniec poproszono o pytania z sali po czym pozwolono na jedno. Drugi głos z sali był tylko pretekstem do podziękowań, po których klakierzy z pierwszego rzędu podskoczyli w ekstazie. Kurtyna. 

Koreańczycy z Jambinai na scenie głównej
 

W części, która przypominała poprzedni rok można było spotkać się z Ewą Berbeką czy Katarzyną Puzyńską, tradycyjnie nie zabrakło poezji, ale hitem okazało się spotkanie ze Stanisławem Łubieńskim („Dwanaście srok za ogon”) co wprawiło w pewne zakłopotanie nie tylko autora ale i prowadzących (Nogaś i Kloska). Mimo to Łubieński okazał się fantastycznym opowiadaczem, pełnym pasji i wdzięku, rozbawił zgromadzoną publiczność i udowodnił, że nawet na głupie pytanie można interesująco odpowiedzieć. Dobrze, że było to ostatnie spotkanie, bo jeżeli Kawiarnia miałaby już nigdy na OFFa nie wrócić (tak śpiewały za kulisami ptaszki) to zostawiło ono iskierkę nadziei, że można dyskusje okołoksiążkowe prowadzić w fascynujący sposób i przyciągnąć na nie ludzi, którzy normalnie by nie przyszli. Bo czy nie tak właśnie należy promować czytelnictwo?

Kawiarnia Literacka w ciągu swoich dwóch najlepszych lat była miejscem, gdzie można było przyjść i posłuchać ciekawych dyskusji. Pooglądać w kącie książki a nawet zakupić je ze zniżką (a jakże!). Trafiali też tam spragnieni odrobiny wytchnienia od festiwalowego hałasu, trochę innego menu czy karty win. Krzysztof Varga jako prowadzący potrafił zadawać interesujące pytania, wykreować atmosferę dyskusji, a nawet zachęcić publiczność do pytań, co było nie lada sztuką (OFFowa publiczność, może jako trochę mniej obyta z autorami, jest wyjątkowo nieśmiała). Dzięki poczcie pantoflowej i atmosferze namiotu zaczęli też tam zachodzić uczestnicy, którzy w życiu nie byli na spotkaniu autorskim. Ciekawe, że gdy organizator zdecydował się na wsparcie z Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa, wyparowała cała oryginalność i wyjątkowość, a tegoroczne upolitycznienie odstraszyło jeszcze bardziej. Obawiam się, że historia Kawiarni Literackiej jest koncertowym przykładem jak zmarnować potencjał i pieniądze. Szkoda.
Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 31

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 31

Wakacyjne prasówki są krótkie. Dzisiejsza także. Pogoda co prawda jest wybitnie książkowa, ale  ten weekend spędzam "niepapierowo" w Katowicach na OFF Festivalu. Co to dokładnie ma wspólnego z książkami napiszę na blogu w przyszłym tygodniu, tymczasem zapraszam na newsy ze świata:
  • Zastanawialiście się kiedyś, jakie miasta powinien odwiedzić miłośnik książek? Quartz przygotował dla nas zestawienie tych z największą średnią liczbą księgarń i bibliotek na mieszkańca. To gdzie jedziecie na kolejny urlop?
  • The New York Times pisze o niezwykłej parze: Jane Austen i Williamie Szekspirze. Mówicie, że się nigdy nie spotkali? Dzisiejsza popkultura znosi wszelkie ograniczenia i między innymi o tym jest wystawa w Waszyngtonie
  • Frankfurter Allgemeine Zeitung pisze o kryzysie, w jaki popadły antykwariaty. I to nie tylko te stacjonarne, ale i internetowe. Czy da się je jeszcze uratować?
  • O sile kobiecej przyjaźni i jej obrazie w nowych (i nie tylko) powieściach możecie poczytać na The Guardian

Zdjęcie tygodnia: Biblioteca Real Gabinete Portugues De Leitura, Rio de Janeiro, Brazylia
Źródło: www.ripleyslondon.com


Jak długo trzeba czekać na polskie tłumaczenie? - Man Booker Prize

Jak długo trzeba czekać na polskie tłumaczenie? - Man Booker Prize

W zeszłym tygodniu jury The Man Booker Prize ogłosiło tzw. długą listę czyli 13 nominowanych powieści, które pretendują do miana najlepszej w 2016 r. Nagroda uznawana jest za jedną z bardziej prestiżowych w obszarze anglojęzycznym. Zwycięzca oprócz sporej sumy pieniędzy otrzymuje również gwarancję rozpoznawalności na świecie. W Polsce powieści nagrodzone w ostatnich latach Bookerem radziły sobie całkiem nieźle. "Wszystko co lśni" Eleanor Catton i "Ścieżki północy" Richarda Flanagana może i nie pobiły rekordów popularności, ale można było je bez problemu dostać w księgarniach a wśród czytelników znaleźć sporo osób skłonnych do dyskusji. Zresztą nie tylko zwycięzcy korzystają na prestiżu nagrody. Często sam fakt nominowania, znalezienia się na krótkiej czy nawet długiej liście pomaga w przebiciu się do świadomości szerszego grona. A jeżeli krytycy i media rozkręcą wokół książki gorącą dyskusję, autorka czy autor rzadko mogą prosić o więcej. Obecnie korzysta z tego Hanya Yanagihara, której "Małe życie" niektórych męczy, niektórych zachwyca, ale czytają je prawie wszyscy prawie wszędzie. 

Nagroda Bookera przyznawana jest powieściom napisanym w języku angielskim, więc by móc sprawdzić czy jury ma rację, czytający po polsku muszą chwilę poczekać. Ile trwa ta chwila? Już nie raz spotkałam się z uwagami, ale też i z artykułami w prasie tradycyjnej podkreślającymi, że na niektóre pozycje z literatury światowej musimy czekać długo. Bardzo długo. Albo nie otrzymujemy ich wcale. Moja dociekliwa dusza postanowiła wykorzystać wolną chwilę i sprawdzić na przykładzie rzeczonego Bookera, ile to jest dokładnie.

Wędrowny robotnik, włóczęga, w Australii i Nowej Zelandii zwany "swagman" i chatka na drodze do Hokitika (miejsce akcji "Wszystko co lśni") autorstwa Thomasa Selby Cousins'a, 1875 r.
Źródło: National Library of New Zealand, natlib.govt.nz


Z góry zaznaczam, że jest to przede wszystkim zabawa. Sprawdziłam jedynie książki nominowane do nagrody Bookera w 3 ostatnich edycjach. Jako punkty odniesienia wybrałam lipiec, w którym ogłaszana jest długa lista nominowanych i październik, kiedy poznaje się zwycięzcę. Pamiętajcie, że nie są to daty ukazania się oryginalnego wydania. Nie można więc na podstawie tego przydługiego tekstu wyciągać zbyt uogólniających wniosków.
W poszukiwaniach polskich wydań bardzo pomocne okazały się czytelnicze portale lubimyczytac.pl i goodreads.com. Oba mają nawet daty przyszłych premier!

Drodzy, zacznijmy zatem od zwycięzców. Na powieści nagrodzone Bookerem w latach 2013-2015 polski czytelnik czekać musiał rok. A właściwie wciąż czeka bo premiera "Krótkiej historii siedmiu zabójstw" Marlona Jamesa zaplanowana jest na październik 2016 r. Czy tyle trwa średnio wydanie książki? Czy znaczenie tu ma fakt, że premiera zbiega się z datą ogłoszenia zwycięzcy kolejnej edycji? Czy to długo? Może Wy znacie odpowiedzi?

Jeżeli chodzi o książki z tzw. krótkiej listy nominowanych z edycji 2013 ukazały się dwie powieści "W poszukiwaniu istoty czasu" Ruth Ozeki i "Testament Marii" Colma Tóibína odpowiednio w sierpniu i wrześniu 2014 r. czyli 13-14 miesięcy po pierwszych Bookerowych ogłoszeniach (10-11 po zwycięzcy). Z długiej listy na rynek polski trafiło jedynie "Pięć okien z widokiem na Szanghaj" (w czerwcu 2014 r.).

oprac. własne

Z kolejnej odsłony (2014 r.) oprócz zwycięskich "Ścieżek północy" doczekaliśmy się z długiej listy "Orfeusza" Richarda Powersa (polskie wydanie: listopad 2014), powieści "My" Davida Nichollsa (luty 2015) i "Czasomierzy" Davida Mitchella (styczeń 2016). "Wstać znowu o ludzkiej porze" Joshua Ferris'a (marzec 2016) oraz "Nie posiadamy się ze szczęścia" Karen Joy Fowler (maj 2016) - obie z krótkiej listy - ukazały się najpóźniej. Zauważcie jednak, że w sumie aż 6 z 13 nominowanych książek możemy dzisiaj przeczytać po polsku.

oprac. własne

Zanim nadejdzie październik możemy poznać aż trzy powieści z edycji Bookera za 2015 rok. Do tej pory ukazały się bowiem "Na szpulce niebieskiej nici" Ann Tyler (listopad 2015), "Małe życie" Hanya Yanagihary (kwiecień 2016) i "Rybacy" Chigozie Obiomy (czerwiec 2016). Zanim westchniecie z rozczarowaniem, że na polskie tłumaczenia powieści z listy ogłoszonej tydzień temu przyjdzie nam czekać prawie 13 miesięcy (średnia liczba miesięcy od ogłoszenia długiej listy do polskiego wydania) przypomnijcie sobie tegoroczne premiery: "Mam na imię Lucy" Elizabeth Strout (maj 2016) oraz "Eileen" Ottessy Moshfegh (marzec 2016). W ich przypadku matematyczna formuła pokazała ujemną liczbę. Warto też zwrócić uwagę, że z pozostałych nominacji jedynie "His bloody project" Graeme Macrae Burneta ukazał się w listopadzie 2015 r. (oryginał w jęz. angielskim), reszta wydana została po marcu tego roku, raptem kilka miesięcy temu. Nieślubny, który ze zdziwieniem śledził przez ramię moje rozpiski w arkuszu kalkulacyjnym, spytał się:  "A czemu nie ma jeszcze Coetzeego?". Otóż, drodzy Czytelnicy, światowa premiera tej książki zaplanowana jest dopiero na wrzesień.

oprac. własne

Rzut oka na trzy (a właściwie cztery) edycje Bookera nie napawa jakimś wyjątkowym optymizmem, trochę książek tłumaczonych jest na polski, trochę też trzeba na nie poczekać. Dla niezwykle dociekliwych pozostaje nauka i czytanie w oryginale (e-booki na pewno ułatwiają dostęp) bądź anielska cierpliwość.

Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger