Przeprawa. Moja podróż do pękniętego serca Syrii, Samar Yazbek

Przeprawa. Moja podróż do pękniętego serca Syrii, Samar Yazbek

Imranovi, Massacres Ahead, 2013 r. “Signs are put on the roads for your safety”

Skończyłam czytać książkę Yazbek we wtorek 13 września. Pamiętam tę datę dokładnie, gdyż tamtego ranka ze zdziwieniem śledziłam serwisy informacyjne, które obwieszczały, że mimo kilku incydentów zawieszenie broni w Syrii ogłoszone w poniedziałek po południu wciąż się utrzymuje. Kręciłam głową z ogromnym niedowierzaniem i jednocześnie nadzieją. Chciałam, pewnie jak wielu, wierzyć, że niemożliwe jest możliwe. Dzisiaj już wiadomo, że z kolejnej próby rozwiązania konfliktu i pomocy ludności cywilnej nic nie wyszło. Jeżeli chcielibyście zrozumieć trochę lepiej dlaczego, warto sięgnąć po „Przeprawę”.

Książka Samar Yazbek ma kilka niezaprzeczalnych zalet. Po pierwsze, jest przepięknie wydana. Minimalistyczna okładka, miły w dotyku papier, wygodny format, nawet czcionka, wszystko sprawiało, że trzymałam tę książkę w ręku z ogromną przyjemnością. Po drugie, wstęp autorstwa Piotra Balcerowicza wyjaśniający sytuację polityczną w Syrii, co się stało w 2011 r., dlaczego z pokojowych demonstracji rozpętała się wojna (praktycznie światowa), jakie interesy mają rozliczne grupy i państwa zaangażowane w konflikt i wiele innych kwestii. Na czterdziestu paru stronach dostajemy podstawową wiedzę, pełną faktów, ale podaną w tak przystępny sposób, że powinna to być lektura obowiązkowa dla każdego. Niby można czytać reportaż Yazbek bez wstępu Balcerowicza, ale jeżeli miałabym wybierać to zrobiłabym raczej na odwrót. 

O tym, jak cenny jest wstęp Piotra Balcerowicza, niech zaświadczy poniższy filmik. Ręka do góry, kto zrozumiał po pierwszym obejrzeniu, o co w tym chodzi?

Po trzecie, „Przeprawa” to opowieść Syryjki, spojrzenie na konflikt oczami kogoś, kto wychował się w kraju obecnie ogarniętym wojną i kogoś, kto wciąż kocha tamte ziemie i ich mieszkańców. Nie sądzę, by ktokolwiek z opisujących konflikt obcokrajowców był w stanie przedstawić to w podobny do Yazbek sposób. Autorka, pisarka i dziennikarka, została zmuszona do opuszczenia Syrii w 2011 r. Wracała do swojego kraju trzykrotnie po wybuchu zbrojnego konfliktu. Zaangażowała się w lokalne projekty wspierające przede wszystkim kobiety w osiągnięciu jakiejkolwiek samodzielności czy edukację dzieci. Ten czas poświęciła także na rozmowy, które niczym Szecherezada opowiada nam w „Przeprawie”. Nie napisała zwykłego reportażu czy analizy, jej historie są przepełnione emocjami, bólem, gniewem, buntem czy bezsilnością. Yazbek przekazuje nam opowieści, które powierzyli jej inni. Dzięki temu widzimy jak ostatkami sił niektórzy próbują prowadzić normalne życie i jak ponoszą w tym klęskę. Oprócz historii zwykłych ludzi, dostajemy też rozmowy z bojownikami czy dowódcami walczących oddziałów. Yazbek była też świadkiem porwania dziennikarza Marcina Sudera, co polskiemu czytelnikowi dobitnie przypomina, jak brutalny to konflikt. 

Autorka już na samym początku uprzedza, że nie będzie w stanie zachować chronologii czy wszystkich zależności przyczynowo-skutkowych. Z jednej strony powoduje to zamęt, czasem można się pogubić, gdzie, kiedy i po co autorka jedzie i co właściwie robi (np. jedzie do szpitala ze znajomymi bojownikami, bo mają być tam potrzebni, po czym opisuje jak szwenda się bez celu wśród łóżek rannych). Z drugiej strony, da się mimo wszystko zauważyć, jak z każdą kolejną podróżą sytuacja się pogarsza: konflikt się zaostrza, coraz trudniej jest prowadzić chociaż szczątkowe normalne życie, obecność autorki zaczyna stanowić zagrożenie dla tych, którzy jej pomagają, (także dlatego, że jest kobietą), a dodatkowo w jej kraju coraz więcej jest obcych, ekstremistów, którzy de facto zawłaszczają Syrię.

Mimo ogromnych zalet, „Przeprawa” nie jest książką idealną. Jest świetna tam, gdzie autorka daje świadectwo, opowiada nam historie innych czy relacjonuje rozmowy z walczącymi (wstrząsający wywiad z dowódcą Ahrar Latakii). Niedomaga tam, gdzie Yazbek spisuje swoje myśli. Robi to często topornie i bardzo infantylnie. Zdecydowanie nie jest autorką, której wrażliwość przemawia do mnie w 100%. 

„Przeprawa”, jeżeli przeczytacie ją z uwagą, dostarczy Wam ogromnej dawki wiedzy, ale i pozbawi wielu złudzeń. Pozostawi z gorzkimi pytaniami czy Syria w ogóle jeszcze istnieje i jaką przyszłość ma przed sobą ten region i jego mieszkańcy. Nawet jeżeli nie jest to łatwa i przyjemna lektura, nawet jeżeli (tak jak mnie) będzie Was trochę irytował styl autorki, to czas, który jej poświęcicie, nie będzie stracony.

Przeprawa. Moja podróż do pękniętego serca Syrii, Samar Yazbek, tłum. Urszula Gardner, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2016. 

Źródło zdjęcia: artrepresent.com, zajrzyjcie na tę stronę po więcej!
Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 38

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 38

W minionym tygodniu media jednym z najważniejszych newsów uczyniły rozstanie pewnej amerykańskiej celebryckiej pary. A przecież wydzrzyło się tyle ważniejszych i ciekawszych rzeczy! Sprawdźcie sami:
  • We Francji jesienią ksiażkoholicy szaleją. Na czym polega wielki powrót możecie poczytać u  Cocteau & Co. a Frankfurter Allgemeine Zeitung dorzuca kilka szczegółów dotyczących konkretnie obecnego roku. 
  • Jesień to także sezon nagród. W Niemczech ogłoszono sześcioro finalistów Deutscher Buchpreis.  
  • The New York Times pisze o przepięknej książce "The Face of Britain" i próbuje odpowiedzieć na pytanie, jaka właściwie jest ta twarz.  
  • Zaś The Guardian twierdzi, że ostatnio to kobiety wygrywają nagrody dla książek naukowych. To chyba dobrze?
  • Na koniec zostawiam Was z artykułem o dyskusji na temat czytania i e-czytania w Stanach Zjednoczonych. Znajdziecie w nim też sporo linków do artykułów, które w połowie września hucznie ogłosiły, że papierowe książki jeszcze nie umarły. 

Zdjęcie tygodnia biblioteka Uniwerstytetu Coimbra w Portugalii.
Źródło: visit.uc.pt

W pustyni i w puszczy, Henryk Sienkiewicz

W pustyni i w puszczy, Henryk Sienkiewicz

Dawno, dawno temu w początkach bloga trafiłam na dyskusję u Pyzy i zadeklarowałam, że przeczytam „W pustyni i w puszczy”. A właściwie dużo więcej, zobowiązałam się, że będę tej książki bronić. Nadszedł więc ten czas! 

Na początek kilka kwestii technicznych. Postanowiłam książkę odsłuchać a nie przeczytać. Dlaczego? Po pierwsze szkoda mi było czasu, który miałam na czytanie na sięganie po lekturę, którą znam. Po drugie, chciałam na dobre rozpocząć swoją przygodę z audiobookami. Ogólnie eksperyment był średnio udany. Przekonałam się, że można słuchać książek podczas spaceru, zakupów czy gotowania. Niestety audiobook z Wolnych Lektur nie jest zbyt dobry, więc trochę odebrał mi z przyjemności powrotu do szkolnej lektury. Nie polecam, uważam, że można to zrobić lepiej.

Należałoby teraz przejść do sedna czyli chwalenia jak dobre jest „W pustyni i w puszczy”. Ale zanim to zrobię, wyjaśnię jeszcze jedną ważną kwestię. Nie da się tej powieści Sienkiewicza czytać w 2016 roku jedynie jako przygodówki dla dzieci. Zamykanie oczu na pochwałę kolonializmu, a przede wszystkim imperializmu Wielkiej Brytanii (jest dobra na wszystko! a zauważyła to nawet komunistyczna władza i wycofała tę lekturę ze szkoły w latach 50-tych) czy usprawiedliwianie rasistowskich opisów Arabów i czarnoskórych rdzennych mieszkańców Afryki (są głupsi od czternastoletniego białego chłopca) byłoby zaklinaniem rzeczywistości i wielkim nieporozumieniem. A nie o to mi chodzi. Nie zamierzam jednak rozpisywać się tutaj nad tymi kwestiami, od początku wiedziałam, że są one dla mnie nieakceptowalne i zastanawiałam się czy jest w tej książce coś poza tym. (Uwaga na wirtualnym marginesie: swoją drogą to ciekawe, że Sienkiewicz pochodzący z kraju, który na przełomie XIX i XX w. nie istniał, nie zauważył żadnych podobieństw w powstaniu mahdystów przeciwko Egiptowi i Wielkiej Brytanii). 

Ben Enwonwu przy jednej ze swoich najważniejszych rzeźb, wizerunku Królowej Elżbiety II. Zwróćcie uwagę na lekko powiększone usta czy bardziej zaokrąglone rysy monarchini. Piękność według afrykańskich standardów.
Źródło: bbc.co.uk


„W pustyni i w puszczy” to przede wszystkim dobrze skonstruowana powieść. Głównymi bohaterami są dzieci, a tak naprawdę czternastoletni Staś Tarkowski. Przygody jego i Nel są ekscytujące i w dużej mierze prawdopodobne. Oczywiście Sienkiewicz czasami przesadza, np. gdy Staś nawet ryzykując życie Nel i swoje nie wyrzeka się wiary katolickiej. Ale też nie przesadzajmy z krytyką, nie on pierwszy i nie jedyny opisywał w ten sposób ideał Polaka patrioty. Moim ulubionym fragmentem książki był i pozostał ten, gdy dzieciaki mieszkają w baobabie Krakowie. Marzenie by kiedyś takie drzewo zobaczyć na żywo nie straciło na atrakcyjności mimo upływu lat. Sporo też jest w powieści uroczych scen, jak zabawy Nel ze słoniem czy Sabą. Dzieciaki wychodzą obronną ręką z niebezpiecznych sytuacji, przy tym odkrywają tyle niezwykłych rzeczy. Nie wiem jak Wam, ale mi w dzieciństwie marzyły się bohaterskie wyczyny, wymagające odwagi i pełne niesamowitości. Po latach oczywiście trudno mi było się identyfikować z Nel czy ze Stasiem, ale gdybym miała mniej lat na karku, czemu nie.

Bezsprzecznie głównym bohaterem „W pustyni i w puszczy” jest Staś. To on jest odważny, snuje plany wycieczek i ucieczek, opiekuje się Nel, organizuje podróże, dowodzi, uczy. Jest wykształcony, błyskotliwy (w rozmowach z dorosłymi jest często jedynym, który zadaje sensowne pytania) i empatyczny. Trochę zbyt idealny nawet biorąc pod uwagę, że jest bohaterem powieści dla młodszych czytelników. Zastanawiała mnie też ogromna czułość, jaką budzi w nim Nel. Czy czternastoletni chłopcy przeżywający przygodę życia potrafiliby się wręcz zakochać w ośmioletniej dziewczynce? Zresztą uważam, że Staś ma trochę za dużo cech dorosłego Polaka patrioty, ale biorąc pod uwagę Sienkiewiczowskie zacięcie do pokrzepiania serc, specjalnie się temu nie dziwię. (Do łez rozbawił mnie fragment, gdy Stasiu zastanawiał się czy by nie odbudować Polski w Afryce albo stworzyć wojska z Afrykańczyków i wyzwolić ojczyznę). 

Mała Nel nie jest równorzędną partnerką. Nic dziwnego w końcu ma raptem osiem lat i rozpieszczana była przez swojego ojca do granic możliwości. Ogromnie wymowna jest jedna z pierwszych scen powieści, kiedy to panowie Tarkowski i Rawlison siedzą wieczorem w domu i oddają się ulubionemu zajęciu czyli rozmawianiu o dzieciach. (Taka patchworkowa rodzina?) Zachwycają się mądrością i elokwencją Stasia i anielską urodą Nel. Od dziewczynki nie wymaga się nic poza tym, żeby była, pięknie się uśmiechała i radowała serca innych. Nie uważam jednak, żeby Nel sama w sobie była jakąś okropną kobietką. Została wychowana na księżniczkę i jako ośmioletnie dziecko (bo ona jest przede wszystkim dzieckiem) nie wie jeszcze na co ją stać, to nie jest jeszcze czas buntu i nic dziwnego, że używa znanych sobie środków do osiągnięcia własnych celów (płacz). Ośmioletni chłopcy, może w płacz nie zawsze uderzą, ale krzykiem czy piskami nie jedno potrafią wymóc na starszych. Jeżeli Nel manipuluje, to robi to jak każde dziecko w jej wieku.

Vision of the tomb, obraz sudańskiego artysty Ibrahima El-Salahiego. 
Źródło: tate.org.uk

O postaciach drugoplanowych zbyt dużo a zwłaszcza dobrego napisać się nie da. Prawie wszyscy są jedynie tłem dla bohaterskiego Stasia. Afrykańczycy i Arabowie są od niego głupsi, nawet lojalny Kali musi zasięgać u niego rad, co robić jako król, a spotykani Anglicy czy tatusiowie bez przerwy rozpływają się nad zaletami jego charakteru. Drugoplanowe postaci kobiece pojawiają się na krótko i nie poświęca im się zbyt dużo czasu.

Czy jest jeszcze coś ciekawego w tej powieści? Nie jestem ekspertem i niewykluczone, że Sienkiewicz popełnił wiele błędów, trzeba jednak przyznać, że sporo miejsca poświęca faunie i florze Afryki. Staś i Nel są ciekawskimi dzieciakami i z uwagą obserwują, co się wokół nich dzieje. Obserwują zwierzęta, które spotykają na swojej drodze, podziwiają krajobrazy, korzystają z tego, co przyroda może im zaoferować. Podoba mi się, że Staś ma sporą wiedzę geograficzną, którą stara się wykorzystać w praktyce bądź zweryfikować. 

Miałam chwalić „W pustyni i w puszczy” ale panegiryk żadną miarą z tego wyjść nie chciał. Jest to powieść z elementami, które dorosłego człowieka w 2016 roku mają prawo irytować. Nie mogę się też zdecydować czy powinna być lekturą, czy nie. Czyta się ją nieźle. Kiedy próbowałam przypomnieć sobie czy zrobiła na mnie jakiekolwiek wrażenie, gdy czytałam ją w podstawówce, nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. Z pewnością nie jest to książka, która w jakikolwiek sposób ukształtowała moje postrzeganie świata. Ot, taka trochę trącąca myszką opowieść o przygodach dzieci w Afryce. 

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 37

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 37

Prasówka musi być i nawet jeżeli dzisiaj już wtorek to mam dla Was newsy, które nic a nic nie straciły na aktualności. Miłej lektury!
  • Wojna w Syrii wciąż trwa. Niestety. Cierpią ludzie i przepiękne kulturalne dziedzictwo, nie tylko tego regionu. Poruszający artykuł o tym wraz z listą lektur dla pragnących zgłębić temat w The New York Review of Books
  • Frankfurter Allgemeine Zeitung ogłasza, że Tołstoj był hipsterem. Wegetarianin, jeździł na rowerze i umiał zrobić selfie bez komórki!
  • Na koniec bardzo ciekawa audycja z drugiego końca świata. Nowa Zelandia nie jest dużym krajem, liczy ok. 4,5mln mieszkańców, znana jest z hodowli owiec, najlepszej drużyny rugby i przepięknych krajobrazów. Okazuje się jednak, że Kiwi (tak sami o sobie mówią) nie chcą czytać nowozelandzkich powieści dziejących się u nich w kraju. Hm... ale jak to? Przecież cały świat wzdycha oglądając "Władcę pierścieni" a oni kręcą nosem?

Zdjęcie tygodnia Biblioteka Devonport, Auckland, Nowa Zelandia.  
Źródło: publiclibrariesnews.com



Dygot, Jakub Małecki

Dygot, Jakub Małecki

„Dygot” nie jest taki, jak oczekiwałam. Myślałam, że to debiut Jakuba Małeckiego, a okazało się, że nie. Utkwiło mi w głowie, że to powieść o inności i tolerancji (pewnie ze względu na postać jednego z bohaterów, który jest albinosem), a tylko częściowo. Nie ma to jednak znaczenia, to książka dobra, ciekawa i warta przeczytania. 

Wiktor, urodzony tuż po wojnie w rodzinie Łabendowiczów, albinos, jest niewątpliwie najbardziej charakterystyczną postacią powieści. Trudno się zresztą dziwić, jego drastyczna inność musi wywoływać silne emocje i to nie tylko u zabobonnych, niewykształconych sąsiadów, ale początkowo nawet wśród rodziny. Zresztą sam Wiktor, mimo posiadanej wiedzy, że albinizm to po prostu choroba, w końcu ulega, poddaje się wewnętrznym i zewnętrznym demonom. Autor bardzo umiejętnie łączy w tej postaci to, co wyjaśnialne (inność, lęk przed nią, zachowania które wywołuje) z tym, czego do końca wytłumaczyć się nie da: rozmytym jak to nazywa w powieści (złem, wewnętrznym strachem, przeznaczeniem?). 

Ale Wiktor nie jest jedynym bohaterem „Dygotu”. Powiedziałabym nawet, że nie jest głównym bohaterem. Powieść Małeckiego to historia dwóch rodzin Łabendowiczów i Geldów, obejmuje kilka pokoleń od lat przedwojennych po XXI wiek. Wydarzenia polityczne są ledwie zarysowane i stanowią mgliste tło dla ludzkich losów. To co jest bardzo ważne to miejsce, ziemie, wsie, małe i większe miasteczka, w których bohaterowie rodzą się, mieszkają, cierpią aż w końcu umierają. Małecki stosuje w swojej powieści wiele klamr i jedną z nich jest Piołunów, wieś, w której zaczyna się opowieść i gdzie umiera Jan Łabendowicz, jego syn Wiktor i gdzie pod koniec dociera wnuk Sebastian. „Dygot” jako saga rodzinna bardzo mocno związana z miejscem, ziemią jest podobna do „Dracha” Szczepana Twardocha. Nie martwcie się jednak, nie jest to ani irytujące, ani rażące podobieństwo. Raczej ciekawe. Powieści te zdecydowanie więcej różni, a przede wszystkim to, że Małeckiego czyta się bardzo dobrze, zaś Twardoch potwornie nudzi. 

Stanisław Dróżdż, Między 1977 r.
Źródło: culture.pl


Wracając do „Dygotu”, zdecydowanie największą zaletą tej powieści jest to, że bardzo mocno angażuje czytelnika. Mniej więcej do połowy albo dwóch trzecich ciężko jest się od niej oderwać, brakuje tchu, ciarki przechodzą po plecach, a na przedramionach włosy stają dęba. Małecki świetnie utrzymuje napięcie. Przyznaję, że dawno polska powieść mnie tak nie wciągnęła. Gdybym pisała tę recenzję zaraz po lekturze, w tym miejscu byłaby dużo bardziej entuzjastyczna. Jednak im więcej czasu upływa, tym mocniej się zastanawiam co z tej emocjonalności wynika, czy wnosi coś do powieści, jej odbioru przez czytelnika? I wciąż mam wątpliwości. Podkreślę jeszcze raz, że jestem pełna podziwu dla kunsztu Małeckiego, bo mimo mojego sceptycyzmu, udało mu się mnie wciągnąć i naprawdę momentami brakowało mi tchu. A wolę to niż nudy Twardocha. Skąd więc to lekkie marudzenie i to jeszcze przy największej zalecie tej powieści? Otóż Małecki zsyła na Łabendowiczów i Geldów masę nieszczęść. Dręczą ich koszmary, choroby i potworne wypadki. Okrucieństwa, które spotykają Wiktora są tylko częścią okropieństw, które dotykają obie rodziny. Niektóre ściągają na siebie sami, dopuszczają się nawet zabójstw, ale większość spada na nich niczym plagi egipskie. Napięcie autor umiejętnie podsyca konstrukcją powieści. Duże rozdziały podzielone są na części, z których większość kulminuje się wokół nieszczęścia. Po czym mamy chwilę zawieszenia, trochę pustej kartki, kolejna część rozpoczyna się od spokojnej opowieści o czymś innym i dopiero po jakimś czasie dowiadujemy się o mniej bądź bardziej smutnych następstwach. Gdy mniej więcej w połowie powieści, piorun trafił w konia o imieniu Pies, wykrzyknęłam na głos coś w stylu: „No nie! I koń też?!”. Wciąż zastanawiam się czy to nagromadzenie nieszczęść, które spotyka obie rodziny służy czemuś jeszcze niż z jednej strony odrealnieniu życia z drugiej zaś ukazaniu jego kruchości? I czy nie można było osiągnąć zbliżonego efektu bardziej oszczędnymi środkami? A może jest to po prostu sposób na emocjonalne zaangażowanie czytelnika? Przyznaję, nie znalazłam jednoznacznej odpowiedzi do dzisiaj. 

Bardzo ciekawą postacią jest w powieści Sebastian, syn Wiktora Łabendowicza i Emilii Geld. Właściwie nie spotyka go bezpośrednio żadne nieszczęście. Naturalnie pośrednio tak, bowiem cierpią jego bliscy. Ojciec zginął zanim się urodził, matka Emilia w wyniku wypadku w dzieciństwie całe ciało miała pokryte bliznami, a potem wykryto u niej nowotwór. Jednak to Sebastian, owoc miłości dwóch najbardziej nieszczęśliwych bohaterów, wydaje się w pełni korzystać z życia. Nie marnuje żadnej okazji, by sobie dogodzić, a że jego wejście w dorosłość zbiega się w czasie z przełomem politycznym w Polsce (ledwo zarysowanym) ma ku temu sposobność. Szkołę kończy, ale sporo czasu spędza na podwórkach, pije, handluje sterydami. Gdy wydaje się, że otrzeźwiał, wyjeżdża na studia do Poznania i odbywa staż w banku. Ale Sebastianowi nie jest pisane spokojne i uczciwe życie. W pewnym sensie ma dar dostrzegania okazji tam, gdzie nie widzi ich nikt inny i nie ma żadnych skrupułów, by je wykorzystać. Z banku odchodzi sam, po tym jak kradnie pół miliona złotych wrabiając swojego szefa. Nie ponosi żadnych konsekwencji. W sumie mogłoby się wydawać, że okropna to postać. I znowu autor świetnie gra na emocjach czytelnika, bo w jakimś sensie, po tych wszystkich nieszczęściach, które spotkały jego rodzinę czy można się dziwić, że Sebastian wybiera życie utracjusza? Poza tym to właśnie jemu przypadnie bardzo ważna rola rozwiązania mrocznej tajemnicy śmierci ojca, Wiktora. 
 Stanisław Dróżdż, Początekoniec 1977-1995.
Źródło: magazyn.o.pl


Jakub Małecki napisał dobrą powieść, choć nie nazwałabym jej genialną. Wciąż mam wątpliwości czy nie za bardzo pogrywa sobie z emocjami czytelnika, ale nie bójcie się po nią sięgnąć. Nawet jeżeli nie powali Was na kolana, to raczej Was nie wynudzi.


Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 36

Dookoła książek i nie tylko - prasówka nr 36

Oto kilka newsów ze świata okołoksiążkowego:
  • Marlon James, laureat Man Bookera 2015 za książkę "Historia siedmiu zabójstw", przepytał Brada Pitta. Nie o Angelinę i dzieciaki, ale o politykę, architekturę i dlaczego zamordował rośliny. 
  • The Guardian twierdzi, że sto lat po ukazaniu się pierwszej powieści Agathy Christie wraca moda na tzw. cosy crime. Przytulne kryminały? To się w ogóle da przetłumaczyć? 

Zdjęcie tygodnia Miejska Biblioteka Publiczna w Ustroniu, Polska.
Źródło: 4lo.lublin.pl


Żeby nie było śladów, Cezary Łazarewicz

Żeby nie było śladów, Cezary Łazarewicz

„Nie ma w tej książce niczego, co po jej zamknięciu dodawałoby otuchy. Nie potrafiłem znaleźć happy endu” 
Cezary Łazarewicz, „Sztuka kłamstwa w PRL-u”, Magazyn Książki Nr 1 (20) marzec 2016.

Matka z zabitym dzieckiem, Andrzej Wróblewski, 1949 r.

Chciałam napisać Wam o tej książce już od dawna, od premiery w lutym. Jej recenzję miałam ułożoną w głowie prawie zdanie po zdaniu, ale kiedy siadałam do komputera nie byłam w stanie wydusić z siebie więcej niż dwóch akapitów. Za każdym razem nowych i mocno niedoskonałych. „Żeby nie było sladów” jest jednym z lepszych reportaży jakie przeczytałam, więc nie mogę o nim nie napisać na blogu. Poniżej kilka słów o tym, że Wy też powinniście go przeczytać.

Książka Łazarewicza jest jak film Hitchcocka, zaczyna się od trzesięnia ziemi i trzyma w napięciu do ostatnich stron. Grzegorz Przemyk w 1983 roku miał 19 lat. Został pobity przez policjantów tak brutalnie, że zmarł kilka dni później w wyniku odniesionych obrażeń. Winnych nigdy nie ukarano. Cezary Łazarewicz odtwarza z niezwykłą precyzją nie tylko to, co wydarzyło się tego feralnego dnia, ale także kolejne tygodnie, miesiące i lata. Opisuje najbardziej prawdopodobny przebieg wydarzeń, jak Przemyka odwieziono na pogotowie, jak wypisano do domu i jak kilka dni później znalazł się w szpitalu, gdzie lekarze nie zdążyli go już uratować. Niezwykle obrazowo przedstawia jak powoli sprawa trafia na coraz wyższe szczeble władzy aż ląduje na biurku samego Kiszczaka. I jak zaprzęga on ogromną machinę państwową tylko i wyłącznie po to, by nie dopuścić do ukarania winnych. To nie była sprawa polityczna, a mimo wszystko milicjanci stali się nietykalni. Przez około rok od tragicznej śmierci zadbano o to, by oczernić pracowników pogotowia, wymyślano nieprawdopodobne historie, śledzono każdy krok wszystkich, którzy w tych ostatnich chwilach byli z Przemykiem. Łazarewicz wspomina, że dzięki temu, a właściwie przez to, musiał przerbnąć przez tony dokumentów. Niektórych nic nie wnoszących. Wykonał tytaniczną pracę, porozmawiał z wieloma osobami, próbował dotrzeć do wszystkich i choć czasem spotkał się z odmową, nie ulega wątpliwości, że ta książka jest świetna.

Cezary Łazarewicz nie unika osobistego tonu, jest obecny jako reporter próbujący dojść prawdy. Zwierza się czytelnikowi z kłopotów, czasem z wątpliwości. Jak mówił w wielu wywiadach, traktował tę książkę jako odpowiedź na wezwanie matki Przemyka. Barbara Sadowska i historia jej życia są zresztą świetnym uzupełnieniem głównego wątku. Doskonale wykorzystanym przez autora do pokazania losów kobiety, którą tak mocno doświadczył los, ale także dla zaprezentowania czytelnikowi szerszego planu tamtych czasów.

Warto sięgnąć po tę książkę, chociaż nie jest to łatwa lektura. Przez jej kartki przewijają się nazwiska osób wciąż aktywnych w polskim życiu publicznym, a Łazarewicz nie zatrzymuje się na latach 80-tych, ale opisuje też przełom lat 90-tych, jakie konsekwencje dla niektórych polityków miało wyjście tej sprawy na jaw. Przedstawia też procesy, w których po latach bezskutecznie próbowano ukarać winnych. Zresztą, ciekawych fragmentów, fascynujących postaci pierwszo- i drugoplanowych, zwykłych ludzi, którzy od początku wiedzą, co jest dobre i takich, którzy muszą dojść do tego krętą drogą, ale też i wyrafinowanych cyników jest w tej opowieści wiele. Porządna lekcja trudnej historii.

Źródło ilustracji: wyborcza.pl

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 35

Dookoła książek i nie tylko - prasówka tydzień 35

Zanim przejdziemy do właściwej prasówki, chciałam zwrócić Waszą uwagę na nowy serial. Dawno nie oglądałam publicznej telewizji, a wyjątkowo wczoraj wieczorem poświęciłam chwilę na "Artystów" Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Ależ mi się pierwszy odcinek spodobał! Dobry scenariusz, świetna gra aktorska (nowe i dawno niewidzane w TV twarze) i przejmujące, chłodne zdjęcia. Jeżeli przegapiliście premierę, możecie nadrobić w internecie. Koniecznie dajcie znać, czy Wam też się podobało! 

A teraz do rzeczy:
  • Zaczynamy z przytupem. The Guardian (czy jest tu ktoś, kto ich nie lubi?) przygotował całą stronę, a nawet kilka, poświęconą Johnowi le Carré. W tym, oczywiście, aktorzy czytający fragmenty książek. Więc jak: Tom Hiddleston czytający "The Night Manager" czy może jednak Damian Lewis i fragment "Our Kind of Traitor"?
  • W Niemczech jedna z blogerek napisała poradnik. Niby nic specjalnego, ale tym razem książka poświęcona jest konkretnie blogom książkowym. Hm, czy autorka wie coś, czego my nie wiemy? 
  • Do polskich kin wchodzi film o Milesie Davisie. Boję się takich produkcji, ale esej z LA Review of Books przeczytam na pewno. 
  • Na koniec smaczek dla miłośników zdjęcia tygodnia: biblioteki ze świata przedstawione jako minimalistyczne plakaty. Fotografie niektórych z nich pojawiły się już na blogu, rozpoznacie więc je bez trudu.  
 
Zdjęcie tygodnia: Biblioteka Narodowa Króla Fahada w Riyadh, Arabia Saudyjska.
Źródło: archdaily.com




Niemieccy blogerzy i Deutscher Buchpreis 2016

Niemieccy blogerzy i Deutscher Buchpreis 2016

Śledzicie nagrody literackie? Ja tak. W przypadku tych polskich ograniczam się zazwyczaj do rzucenia okiem na listy nominowanych i zwycięzców. Dłużej zastanawiam się nad tytułami, których nie znam i dlaczego, ale jest ich zazwyczaj kilka. Zupełnie inaczej podchodzę do zagranicznych nagród. Taki Man Booker czy Deutscher Buchpreis są dla mnie ważnym drogowskazem. Nie znaczy to, że bezkrytycznie kupuję czy czytam nagrodzone książki, ale na pewno biorę je pod uwagę. Longlist to całkiem przydatny spis pozwalający się zorientować, co piszczy w trawie, którą siłą rzeczy znam nie najlepiej.

Nie martwcie się, to nie będzie wpis o wadach czy zaletach nagród, ale o ciekawej współpracy i świetnej promocji jednej z nich. Organizatorzy Deutscher Buchpreis w 2015 roku postanowili zaprosić do zabawy niemieckich blogerów książkowych. Coś, co miało być eksperymentem, wypaliło na tyle, że całą akcję powtórzono w tym roku. Sześcioro wybrańców od 23. sierpnia czyta, przedstawia a przede wszystkim dyskutuje o dwudziestu książkach nominowanych w ramach tzw. długiej listy do najważniejszej nagrody literackiej obszaru niemieckojęzycznego. Blogerzy tworzą w pewien sposób alternatywny panel sędziowski z tą ogromną różnicą, że otwarty i w pełni jawny, bo przecież ich zdanie i spory możemy śledzić na bieżąco na ich blogach, Facebooku i Twiterze. Współpraca z Deutscher Preis ma swobodny charakter i każdy z blogerów ma pełną dowolność, co, jak i kiedy chce opowiedzieć swoim czytelnikom. Chociaż blogerzy zapowiedzieli, że zadbają o to, by każda książka miała przynajmniej jedną recenzję. Zażarte dyskusje nie wykluczają też krytyki wobec właściwej nagrody. Celem zabawy jest publiczna debata o nominowanych książkach i oczywiście wspieranie czytania topowych niemieckojęzycznych powieści. W zeszłym roku blogerzy pokusili się nawet o stworzenie własnej krótkiej listy, chociaż ponieśli sromotną porażkę - żadna z wybranych książek nie została wyróżniona przez prawdziwe jury.

Zdjęcie z wystawy "Hanne Darboven. Bücher", Opus 42.
Źródło: pressetext.com


Bardzo podoba mi się to przedsięwzięcie. Klasyczne win-win, gdzie wszyscy są zwycięzcami. Blogerzy zyskują rozpoznawalność, mają możliwość przedstawienia się szerokiej publiczności i wyjścia poza media społecznościowe do radia czy telewizji. Mają też do dyspozycji wspólną platformę do eksperymentowania i wymiany poglądów. I nie można zapomnieć, że jest to rodzaj wyróżnienia i uznania dla tego, co robią tak dobrze. Wygrywają też organizatorzy, a i wydawcy, którzy mają pewność, że o książkach będzie głośno wszędzie. Sama nagroda odświeża swój wizerunek i zapewnia sobie obecność w internecie. I zyskują czytelnicy, którzy bez problemu znajdą wiele informacji oraz bogatą i różnorodną dyskusję o nominowanych książkach.
Jest to doskonały przykład współpracy, promocji tradycyjnej nagrody w internecie, ale też podkreślenie znaczenia i roli, jaką odgrywają blogi w krytyce literackiej w Niemczech. 

Jeżeli macie ochotę śledzić tegoroczną dyskusję, listę blogerów i podsumowanie ogólnych zasad znajdziecie na oficjalnej stronie Deutscher Buchpreis. Zwycięzca zostanie ogłoszony 17. października.



Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger