Nobel dla Dylana - back to basics?


Podoba mi się tegoroczny literacki Nobel. Podoba mi się to, że nie dostał go autor wielostronicowej powieści i podoba mi się to, że dostał go piosenkarz. Od dawna gdzieś tliło się we mnie przekonanie, że niektórzy „tekściarze” to poeci z krwi i kości. Mówiący językiem niewydumanym i zrozumiałym dla wielu, a jeszcze do tego w niezwykle przyjemnej dla ucha formie. Niedoceniani, zauważani przede wszystkim przez ludzi, którzy kochają muzykę. Ciekawe, że właśnie w tym środowisku, wśród artystów i dziennikarzy, Nobel dla Boba Dylana spotkał się ze zrozumieniem. I nie chodzi o to, że muzyce oddano to, co jej się należało, jak pisał Bartek Chaciński. Jest wiele innych nagród, które stworzone są by podkreślić ważną rolę muzyki. Chodzi o to, że osłuchani z Bobem Dylanem doskonale wiedzą, że jest średnim gitarzystą i takim sobie wokalistą, a siła jego twórczości tkwi właśnie w słowach. 

Oczywiście, że piosenki to nie poezja. Tak z czystej definicji i nie ma co na siłę udowadniać, że to jedno i to samo. Muzyka w piosence jest ogromnie ważna i osobiście sądzę, że teksty bez niej tracą. Czasami więcej, czasami mniej. Z Bobem Dylanem sytuacja jest wyjątkowa, bo jego teksty w większości bronią się  bez niej. To nie jest proste, tak operować słowami by stanowiły całość z muzyką, a jednocześnie mogły istnieć i bez niej.  Dylan pisze też wiersze i poematy, ale nie za to dostał Nobla. Dostał go za tę wielowymiarowość piosenkowych tekstów.  

Trochę przewrotnie moją ulubioną piosenką Boba Dylana jest „I’m not there”, utwór powstały w 1967 r. i niepublikowany przez lata. Ukazał się dopiero w 2007 r. na ścieżce dźwiękowej do filmu o tym samym tytule. Ponieważ sam Bob Dylan nigdy nie wykonał tego utworu na żywo, jego dokładny tekst pozostaje tajemnicą. W oryginalnym nagraniu ciężko rozpoznać niektóre słowa, prawdopodobnie dlatego, że Dylan improwizował. Piosenka ma więc w sobie wszystkie zalety i wady tekstu powstającego pod wpływem chwili. Pewien temat, nie do końca jasną historię, wręcz niekompletną, do tego powstałą z zabawy słowem i muzyką, ich dopasowaniem i niedopasowaniem. Dylan szuka znaczeń słów, daje się im prowadzić. I zostawia słuchacza z domysłami o czym tak właściwie śpiewa. O miłości, śmierci, zdradzie czy opuszczeniu? 

Moja ulubiona piosenka w moim ulubionym wykonaniu zespołu Sonic Youth. Ci którzy czytali „Dziewczynę z zespołu” zgodzą się ze mną, że akurat Thurston Moore może dokładnie wiedzieć, o czym jest ten tekst. ;)


Patrząc na dyskusję, która rozpętała się wokół Nobla, nie zdziwiłabym się, gdyby Dylan podśpiewywał sobie pod nosem „I’m not there”. On nie potrzebuje tej nagrody i jest sporo prawdy w internetowych żartach, że powinien ją dostać w odrębnej kategorii, po prostu za bycie Bobem Dylanem. Tradycyjna literatura potrzebowała pewnie tego Nobla bardziej. Szwedzka Akademia w jakiś sposób też, bo przynajmniej pozbyła się zarzutów, że nie nagradzają popularnych osób i są bandą skostniałych starców. Dla mnie ten Nobel jest potwierdzeniem, że trzeba mieć otwarte serce i umysł, słuchać i patrzeć, bo dobre teksty i ważne opowieści można znaleźć wszędzie. Niekoniecznie na papierze. 

P.S. Jedyne czego żałuję to że Bob Dylan nie jest kobietą. On albo któryś z pozostałych tegorocznych laureatów. 

Zdjęcie pochodzi ze strony rogerebert.com. Przedstawia aktorów grających w filmie "I'm not there" sześć postaci inspirowanych Bobem Dylanem.

4 komentarze:

  1. A mnie się podoba Twój tekst - i to bardzo. Przyznaję, niestety, że moja pierwsza, odruchowa reakcja na wieści o tegorocznym laureacie, była z gatunku "niedowierzanie wymieszane z konsternacją". Bo umysł lubi chodzić na skróty, zwłaszcza umysł zaczytany w papierowych książkach, i jak słyszy: Nobel, myśli: papier/druk/książka/pisarz. A to prawda, choć nieoczywista, że piękne słowa są wszędzie. Co nie zmienia faktu, że trochę żal, iż kilku moich ulubieńców-pisarzy "tradycyjnych", wciąż nie ma TEJ nagrody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa.
      Powiem szczerze, ża żaden Nobel z ostatnich lat mnie tak nie zainteresował. I zaczęłam się intensywnie zastanawiać co by było gdyby... Komu naprawdę postępowa Akademia mogłaby dać Nobla. Blogerowi na przykład? Bo właściwie powinien liczyć się tekst i jego jakość a nie forma w jakiej dociera do innych.
      Muszę też przyznać, że w zalewie oburzeń jedyny artykuł, który w miarę do mnie przemówił udowadniał, że literatura potrzebowała tego Nobla bardziej niż Dylan i że jeżeli Akadamia chciała odświeżyć wizerunek Nagrody to mogła to zrobić nagradzając np. Warsan Shire, młodą poetkę, która "karierę" rozpoczęła w internecie.

      Usuń
  2. Moja reakcja brzmiała: no przecież. Jakoś mi się się ten wybór oczywistą oczywistością wydał. A że bandą skostniałych starców Akademia nie jest to już przy Pirandellu udowodnili, chyba wciąż o tamtego Nobla trwają dyskusje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O właśnie! A zmarły Dario Fo? też chyba był dość kontrowersyjnym laureatem. Ciekawe, że oni obydwaj byli mistrzami w operowaniu słowem, które do odbiorcy ma docierać przede wszystkim mówione ze sceny, a nie na papierze.

      Usuń

Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger