Beksińscy. Portret podwójny, Magdalena Grzebałkowska

Beksiński jest tak charakterystycznym artystą, że nie mogłam tego wpisu zilustrować dziełami kogoś innego, "Strefa II", lata 50-te.
Na ostatnim spotkaniu z cyklu „Czytaj nie czekaj. Awantury o książki” Sylwia Chutnik nawiązując do sposobu w jaki powstawała „Lalka” Bolesława Prusa (cotygodniowe odcinki publikowane w gazecie) powiedziała, że osoby zmuszone do regularnego pisania tekstów często noszą je ze sobą i do końca nie mogą być pewne, gdzie je zaprowadzą. Okazuje się, że ma to zastosowanie do osób zdecydowanie mniej utalentowanych niż Sylwia Chutnik i Bolesław Prus. Po przeczytaniu książki Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny” nie chciałam pisać recenzji. Co zatem czytacie w tej chwili? Tekst, który powstał jakby sam, przy kuchennym stole, na basenie a ostatnie zdanie wypłynęło w jacuzzi. 

Magdalena Grzebałkowska wykonała tytaniczną pracę przy pisaniu tej książki. Gdy patrzę na przypisy, nie mogę wyjść z podziwu nad tym, ile czasu musiała spędzić czytając korespondencję Beksińskich, ile energii musiała włożyć w spotkania z osobami, które ich znały, ile siły i delikatności użyć, by przekonać do rozmowy i udostępnienia materiałów. A przecież nie są to tylko listy, które obaj, Zdzisław i Tomasz, pisali są to też listy Zofii, pamiętnik foniczny i wideo całej rodziny. Są to także programy telewizyjne i radiowe, wywiady udzielone mediom, audycje radiowe młodszego Beksińskiego. Grzebałkowska musiała to wszystko przeczytać, przesłuchać i obejrzeć, przeanalizować i złożyć tak, by przekazać czytelnikowi spójną historię. Zresztą trochę wbrew tytułowi nie jest to tylko portret panów Beksińskich. Choć bez wątpienia grają oni pierwsze skrzypce, książka byłaby niepełna bez Zofii (żony i matki) oraz babć, zwłaszcza babci Beksińskiej. Mogłoby się wydawać, że dzięki swoistemu ekshibicjonizmowi Zdzisława (nawet znajomi narzekali jak długie listy potrafił pisać), kompulsywnej konieczności opisywania najzwyklejszych szczegółów codziennego życia, Magdalena Grzebałkowska miała ułatwione zadanie. Nic bardziej mylnego. Bo z natłoku informacji co Beksińscy jedli, gdzie pojechali i z kim rozmawiali, musiała wyłuskać rzeczy istotne i warte przekazania czytelnikowi. O tym, jak trudno pracuje się reporterowi w takich warunkach i jak przytłaczająca może być ilość informacji pisał też Cezary Łazarewicz w książce o sprawie Grzegorza Przemyka

 Nie jestem fanką malarstwa Beksińskiego, zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie jego fotografie, "Kompozycja", lata 50-te.
Tym większy podziw wzbudza obiektywność z jaką autorka podeszła do rodziny Beksińskich. Nie ma w tej książce taniej psychologii czy nachalnych prób tłumaczenia zawiłych stosunków rodzinnych i samobójczej śmierci Tomka. Owszem, są drobne wskazówki, lekko zarysowane hipotezy, ale tak delikatne i wycofane, że pozostawiają czytelnikowi dużą swobodę interpretacji (a te potrafią być przeróżne). Przede wszystkim jednak świadczą o ogromnym szacunku i wyczuciu autorki. Opinia publiczna wydała swego czasu wyrok na rodzinę Beksińskich, tymczasem Magdalena Grzebałkowska napisała książkę, którą udowadnia jak niesprawiedliwy mógł być to osąd. 

„Beksińscy” to nie tylko opis skomplikowanych relacji międzyludzkich, lęków i obsesji, zmagań z rzeczywistością, do której nijak się nie przystaje.  To także fantastyczny opis procesu twórczego Zdzisława Beksińskiego, jego  inspiracji i stosunku do dzieł. Nie jest niczym wyjątkowym, że publiczny odbiór obrazów artysty drastycznie rozmija się z jego indywidualnym podejściem czy intencjami. Magdalena Grzebałkowska świetnie to przedstawia. Dodatkowo podkreśla jakim błędem jest nadawanie samemu twórcy cech jego dzieł. Bo jak ktoś, kto maluje tak ponure obrazy, może po prostu jeść banalną pizzę czy kurczaka z KFC? Niezwykle ciekawe jest też oddanie realiów czasów, w jakich przyszło żyć Beksińskim: PRLowskiej prowincji jaką był Sanok, możliwości jakie dawało życie w stolicy czy zmianom jakie przyszły wraz z przełomem politycznym. Można też prześledzić dokładnie, jak nudne i mało twórcze potrafi być życie artysty, ile czasu potrzeba na organizowanie i administrowanie, rozmowy, korespondencję, jak ważne są znajomości na rynku sztuki. Podobnie zresztą świetnie przedstawiony jest mechanizm funkcjonowania polskich mediów, zwłaszcza ten z końca XX wieku.

Muszę przyznać, że parę razy zgubiłam się w natłoku informacji. Czasem autorka wspomina o jakimś wydarzeniu dużo wcześniej, a gdy nadchodzi jego właściwy czas nie powtarza ważnych szczegółów, a czytelnik o słabszej pamięci skazany jest na wertowanie kilkuset stron w poszukiwaniu odpowiedniego fragmentu. Podobnie zagubiona czułam się jeżeli chodzi o obrazy. Chociaż książka zawiera liczne reprodukcje wydawało mi się, że nie ma tam wszystkich ważnych opisywanych w tekście dzieł. Szkoda, ale na całe szczęście są to jedynie drobnostki, które nie psują ogólnego wrażenia. 

Jedna rzecz długo nie dawała mi spokoju: jak oceniać książkę, która w większości składa się z cytatów? Oczywiście, że porządne biografie czy reportaże opierają się na wielu źródłach, ale Grzebałkowska zdecydowała się na umieszczenie dokładnych cytatów z listów Beksińskich czy wypowiedzi swoich rozmówców. Czym więc jest ta książka? Rodzajem wielkiego literackiego patchworku? Gigantycznym copy paste’m? Rozmyślałam o tym w domu na głos, na co zareagował Nieślubny: „Wiesz, w muzyce funkcjonują twórcy, którzy nie napisali sami ani jednego dźwięku. Taki DJ xy nagrał kiedyś płytę, która w całości składa się z fragmentów utworów innych. I jest genialna!”.

Czy „Beksińscy. Portret podwójny” to genialna książka? Może. Czy Magdalena Grzebałkowska jest utalentowaną DJką? Na pewno!

Źródło fotografii: culture.pl


6 komentarzy:

  1. Bardzo lubię wiedzieć że autor poświęcił się dla swojej książki -czy to biografia, kryminał, powieść obyczajowa. Bardzo to doceniam bo nie znoszę jak autor piszę głupoty nawet w fikcji, gdzie informacje na jakiś temat można bardzo łatwo wygooglowac.
    Mam mieszane uczucia co do Beksińskich. Może kiedyś sięgnę jak obejrzę film :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie myślałam o tej książce w ten sposób, ale masz rację. Nawet w fikcji niedbalstwo jest nieznośne. Mam wrażenie, że Grzebałkowska przy tej biografii naprawdę się napracowała. Nawet bardziej niż przy kolejnej książce (1945. Wojna i pokój). Jak już obejrzysz film, to polecam. Dobrze się czyta i można odkryć mniej znanych Beksińskich, np. Zdzisław miał świetne poczucie humoru. Nawet jak Twoje uczucia się nie zmienią to warto.

      Usuń
  2. Przeczytawszy pierwsze zdanie Twojego postu, byłam (prawie) pewna, że opiszesz myślowy trakt, który zaprowadził Cię od rozmowy o "Lalce" do portretu rodziny Beksińskich ;-)
    O książce nasłuchałam się i naczytałam wiele dobrego. Ponoć film równie dobry!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotkanie mnie zainspirowało ;). Było bardzo ciekawe, przyszło sporo osób a niektóre z ich spostrzeżeń były naprawdę fascynujące. W listopadzie awantura o "13 pięter" Springera, więc powinno być równie emocjonująco!

      Jeżeli chodzi o Beksińskich to film jeszcze przede mną, ale bardzo chcę zobaczyć. Książkę szczerze polecam. Nie jestem fanką żadnego z Beksińskich i miałam mieszane uczucia co do "1945. Wojna i pokój" Grzebałkowskiej, ale ta biografia jest naprawdę świetna.

      Usuń
  3. Sięgnęłam po filmie, żeby zobaczyć, co też mnie w obrazie kinowym uwierało -- chyba się dowiedziałam, ale wciąż przetrawiam, więc nie śpieszę się bardzo z własnym wpisem ;-). Muszę powiedzieć, że miałam bardzo podobne wrażenia: i tę myśl, jak traktować książkę, która jest w dużej mierze złożona ze źródeł. Bardzo mi się podobało to, że pozwoliła mi sobie jakoś zakotwiczyć twórczość starszego Beksińskiego w tradycji (ten Schulz!), napisana jest bardzo sprawnie (to DJ-owanie to doskonała metafora :-)), i tak sobie o niej rozmyślam cały czas ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem bardzo ciekawa Twoich przemyśleń. Film jeszcze przede mną (wybieram się na niego jak sójka za morze ;)) a coś czuję, że po nim będę Beksińskich przetrawiać na nowo.
      Ja miałam naprawdę niezłą zagwozdkę z formą książki. Zwłaszcza, że podobała mi się bardziej niż "1945. Wojna i pokój". DJ-owanie podrzucone przez Nieślubnego pozwoliło mi zracjonalizować własny zachwyt. :)
      Och, o tym Schulzu pamiętam jak przez mgłę... ale faktycznie było! Odczuwam też taki, bardzo osobisty, (dlatego nie pisałam o tym w "recenzji") dysonans jeżeli chodzi o starszego i młodszego Beksińskiego. O ile lektura książki dostarczyła mi masy ciekawych i pozytywnych informacji o Zdzisławie-artyście (jak chociażby wspomniany przez Ciebie Schulz) to nie mogę powiedzieć tego samego o Tomku. A wywołuje to u mnie dyskomfort bo w moim gospodarstwie domowym Monty Pythona ogląda się tylko i wyłącznie z tłumaczeniem Beksińskiego. Zastanawiam się na ile jest to wynikiem moich indywidualnych preferencji (zamiłowania do sztuki) a na ile wynikiem przedstawienia młodszego Beksińskiego w książce.

      Usuń

Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger