Żeby nie było śladów, Cezary Łazarewicz

„Nie ma w tej książce niczego, co po jej zamknięciu dodawałoby otuchy. Nie potrafiłem znaleźć happy endu” 
Cezary Łazarewicz, „Sztuka kłamstwa w PRL-u”, Magazyn Książki Nr 1 (20) marzec 2016.

Matka z zabitym dzieckiem, Andrzej Wróblewski, 1949 r.

Chciałam napisać Wam o tej książce już od dawna, od premiery w lutym. Jej recenzję miałam ułożoną w głowie prawie zdanie po zdaniu, ale kiedy siadałam do komputera nie byłam w stanie wydusić z siebie więcej niż dwóch akapitów. Za każdym razem nowych i mocno niedoskonałych. „Żeby nie było sladów” jest jednym z lepszych reportaży jakie przeczytałam, więc nie mogę o nim nie napisać na blogu. Poniżej kilka słów o tym, że Wy też powinniście go przeczytać.

Książka Łazarewicza jest jak film Hitchcocka, zaczyna się od trzesięnia ziemi i trzyma w napięciu do ostatnich stron. Grzegorz Przemyk w 1983 roku miał 19 lat. Został pobity przez policjantów tak brutalnie, że zmarł kilka dni później w wyniku odniesionych obrażeń. Winnych nigdy nie ukarano. Cezary Łazarewicz odtwarza z niezwykłą precyzją nie tylko to, co wydarzyło się tego feralnego dnia, ale także kolejne tygodnie, miesiące i lata. Opisuje najbardziej prawdopodobny przebieg wydarzeń, jak Przemyka odwieziono na pogotowie, jak wypisano do domu i jak kilka dni później znalazł się w szpitalu, gdzie lekarze nie zdążyli go już uratować. Niezwykle obrazowo przedstawia jak powoli sprawa trafia na coraz wyższe szczeble władzy aż ląduje na biurku samego Kiszczaka. I jak zaprzęga on ogromną machinę państwową tylko i wyłącznie po to, by nie dopuścić do ukarania winnych. To nie była sprawa polityczna, a mimo wszystko milicjanci stali się nietykalni. Przez około rok od tragicznej śmierci zadbano o to, by oczernić pracowników pogotowia, wymyślano nieprawdopodobne historie, śledzono każdy krok wszystkich, którzy w tych ostatnich chwilach byli z Przemykiem. Łazarewicz wspomina, że dzięki temu, a właściwie przez to, musiał przerbnąć przez tony dokumentów. Niektórych nic nie wnoszących. Wykonał tytaniczną pracę, porozmawiał z wieloma osobami, próbował dotrzeć do wszystkich i choć czasem spotkał się z odmową, nie ulega wątpliwości, że ta książka jest świetna.

Cezary Łazarewicz nie unika osobistego tonu, jest obecny jako reporter próbujący dojść prawdy. Zwierza się czytelnikowi z kłopotów, czasem z wątpliwości. Jak mówił w wielu wywiadach, traktował tę książkę jako odpowiedź na wezwanie matki Przemyka. Barbara Sadowska i historia jej życia są zresztą świetnym uzupełnieniem głównego wątku. Doskonale wykorzystanym przez autora do pokazania losów kobiety, którą tak mocno doświadczył los, ale także dla zaprezentowania czytelnikowi szerszego planu tamtych czasów.

Warto sięgnąć po tę książkę, chociaż nie jest to łatwa lektura. Przez jej kartki przewijają się nazwiska osób wciąż aktywnych w polskim życiu publicznym, a Łazarewicz nie zatrzymuje się na latach 80-tych, ale opisuje też przełom lat 90-tych, jakie konsekwencje dla niektórych polityków miało wyjście tej sprawy na jaw. Przedstawia też procesy, w których po latach bezskutecznie próbowano ukarać winnych. Zresztą, ciekawych fragmentów, fascynujących postaci pierwszo- i drugoplanowych, zwykłych ludzi, którzy od początku wiedzą, co jest dobre i takich, którzy muszą dojść do tego krętą drogą, ale też i wyrafinowanych cyników jest w tej opowieści wiele. Porządna lekcja trudnej historii.

Źródło ilustracji: wyborcza.pl

10 komentarzy:

  1. Zachęciłaś mnie, zwłaszcza że do dobrych reportaży nie trzeba mnie zbytnio namawiać. Interesująco brzmi też ten osobisty ton reportera, bardzo lubię takie zaangażowane teksty, w których sam autor odsłania się przed czytelnikiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę sie i naprawdę polecam. Nie był to hit w blogosferze, chociaż w mediach tradycyjnych sporo o nim pisano.
      Osobisty ton jest użyty przez Łazarewicza w odpowiednich momentach i w wyważonych proporcjach. Nigdy nie przesłania faktów. Aż jestem ciekawa czy w innych reportażach autor poradził sobie równie dobrze. ;)

      Usuń
  2. Ostatnio poszukuje dobrych reportaży. Chętnie sięgnę i po te :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niedawno doszłam do (słusznego) wniosku, że literacko tkwię po uszy w fikcji ;-) I wcale mi to nie przeszkadza. Ale powinno się przecież (czy nie?) poznawać również inne światy. Dlatego będę miała w pamięci ten tytuł, gdy zdecyduję wreszcie porzucić światy wymyślone...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fikcja przecież nie zawsze jest całkiem oderwana od rzeczywistości, więc nie dziwię się, że jest Ci tam dobrze.
      Na podbój i poznanie innych światów należy wyruszać tylko jeżeli się tego naprawdę chce! Jest sporo dobrej literatury faktu (biografii, książek historycznych, nie tylko reportaży), więc jestem przekonana, że jak już się zdecydujesz to znajdziesz coś dla siebie. :)

      Usuń
  4. Tak, wiele już słyszałam o tym reportażu i oczywiście jest na mojej liście. Nawet gdybym nie słyszałam tych pozytywnych głosów, to prędzej czy później bym do niego dotarła. Rozumiem też, że ciężko jest pisać o tak dobrych tekstach, o takich, które robią duże wrażenie. Jeśli lubisz takie tematy, to może zainteresuje Cię "Nie oświadczam się" (chyba że już znasz). Podobnie kojarzą mi się te wątki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie oświadczam się" jeszcze nie czytałam, ale oczywiście słyszałam o niej i mam na swojej liście. ;)
      Tak, czasami mam wrażenie, że o książkach, które naprawdę się podobały pisze się trudniej niż o tych pozostałych. Może przez świadomość, że nie dorówna się autorowi? No i przez presję, żeby nie zniechęcić czytelników słabą recenzją.

      Usuń
  5. Książka powinna mnie zainteresować, chętnie po nią sięgnę. Czasy, które doskonale pamiętam, niestety...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, bardzo chętnie przeczytam taką recenzję! Ja po przeczytaniu Łazarewicza zamęczałam rodzinę, żeby mi opowiedzieli, co pamiętają.

      Usuń

Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger