Frankenstein, Mary Shelley

William Bradford, Icebergs in the Arctic

Po powieść sięgnęłam dzięki stosikowemu losowaniu u Anii z Przeczytałam książkę. To jedno z moich postanowień noworocznych: czytać to, co już leży w domu. „Frankenstein” od dłuższego czasu spokojnie czekał w zakamarkach czytnika w katalogu, pewnie doskonale Wam znanym, „Klasyk. Trzeba przeczytać! Kiedyś...”. Tak, sięganie po książkę bardzo znaną jest trudne, bo to wdzięczny temat dla kultury zarówno wysokiej, jak i popularnej. Mamy więc filmy z Frankensteinem, seriale, muzykę, powieści. Wiadomo bez czytania, że będzie strasznie i prawie wszyscy zginą. Nic w fabule nie zaskoczy. I do pewnego stopnia tak było, bo jednak historia Mary Shelley zdołała mnie porwać i zauroczyć.

Victor Frankenstein miał szczęśliwe dzieciństwo, kochających rodziców i rodzeństwo oraz wiernego przyjaciela. Był ciekawy świata i głodny wiedzy. Chciał stworzyć coś wyjątkowego, pracował i uczył się ciężko i bez opamiętania, zaniedbując nawet kontakty z bliskimi. Kiedy jednak jego marzenie się spełniło, nie potrafił sobie z tym poradzić. Stworzył bowiem monstrum, które przerażało jego samego. Zniknięcie potwora potraktował jak wybawienie i ogromną ulgę, zupełnie nie przewidując konsekwencji. Jego dzieło wraca i w akcie zemsty zabija bliskich i kochanych Victora, w pewnym sensie doprowadzając także i do jego śmierci. Ten wątek „Frankensteina” jest bardzo znany. Groza, science-fiction, brak dalekowzroczności człowieka, niezdolność do przewidzenia mrożących krew w żyłach konsekwencji. Opowieść Mary Shelley jest jednak czymś więcej. Jest przede wszystkim historią o potrzebie miłości, bycia kochanym i odpowiedzialności za tych, którzy pojawiają się w naszym życiu. To niezwykle piękna i smutna powieść.

Istota, którą stworzył Victor, nie ma nawet imienia. I nie nadaje mu jej narrator ani autorka. Odrzucony od pierwszych chwil swojego życia musi się zmagać z wieloma nieprzyjemnościami. Nie umie mówić, nie rozumie tego, co się wokół niego dzieje. Nikt nie wytłumaczył mu, jak należy się zachowywać wśród ludzi, jak z nimi rozmawiać. Stwór, dzięki nieprzeciętnej inteligencji, uczy się tego wszystkiego sam metodą prób i błędów, obserwując innych. Instynktownie zwraca się ku ludziom dobrym, jest zafascynowany, jak nawet posiadając niewiele, potrafią dać sobie pocieszenie i wsparcie a także chwile radości. Uczy się też czytać. (Tu przyznaję, gorąco współczułam, gdy autorka w zestawie lektur inicjujących umieściła „Cierpienia młodego Wertera”). Niestety wszelkie próby zbliżenia się do kogokolwiek źle się kończą. Olbrzymia istota budzi przerażenie i nie potrafi przebić się przez ludzką barierę strachu. Ucieka, znowu się ukrywa, jednocześnie hołubiąc w sobie żal, ogromne pretensje, że jest skazany na samotność. Odnajduje swojego stwórcę, który też nie potrafi wyzbyć się uprzedzeń, nawet nie przychodzi mu na myśl, że stworzył istotę wrażliwą i pragnącą bliskości innych. To nie mogło skończyć się dobrze.

Frankenstein nie jest potworem od momentu stworzenia, staje się nim dopiero, kiedy mimo starań nieustannie spotyka się z ludzkim odrzuceniem i strachem. Nie miał przy sobie nikogo, kto mógłby mu wytłumaczyć, kto mógłby być jego pośrednikiem i przewodnikiem po świecie. Górę biorą nad nim złe emocje i kiedy zaczyna wyrządzać krzywdę innym, nie ma już dla niego ratunku. Jego stwórca Victor nie jest tylko ofiarą niepohamowanej złości, jest także jej przyczyną. Powieść Mary Shelley zasługuje na miano utworu klasycznego, po 200 latach od napisania jej przesłanie wciąż pozostaje niezwykle aktualne.

Frankenstein: Or, the modern Prometeus, Mary Wollstonecraft Shelley, ebook z domeny publicznej Project Gutenberg, data wydania 13 marca 2013. 
 
Źródło ilustracji: wikiart.com

7 komentarzy:

  1. Właśnie pamiętam, że sięgnęłam po Frankensteina z ciekawości dlaczego właśnie ta historia, o "dziwacznym" potworze, jest tak ważna dla literatury romantycznej. I bardzo, bardzo ją wtedy polubiłam, także, każdy kolejny wpis o tym jak to naprawdę jest z dziełem Shelley budzi moją radość. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I kliknęłam znów za szybko "opublikuj" - bardzo fajna zmiana wizualna bloga. Choć trochę brakuje mi tamtych ciepłych barw. :)

      Usuń
    2. Ja jestem wciąż pod urokiem tej powieści. Dziwię się, że nie sięgnęłam po nią wcześniej.

      Dziękuję za miłe słowa, to na pewno nie jest ostateczna wersja, więc przy zmianie wezmę pod uwagę ciepłe barwy. :)

      Usuń
    3. A tak sobie myślę, że może nie sięgałaś bo "przesyt" historią? Frankensteina wydaje się znać każdy, co prawda w okrojonej wersji, lub w wersji archetypicznej, ale jednak. Mam wrażenie, że często z tego powodu nie sięga się po klasykę -- często nie musimy jej czytać by znać całą historię, a po co czytać coś "znanego" gdy tyle nieznanego wokół nas?

      Usuń
    4. Tak, masz rację. To wina "przesytu" i trochę własnej buty, że nie trzeba czytać historii, którą się zna. A klasyka jest taka dobra. Teraz zaczytuję się w "Wichrowych Wzgórzach" ;)

      Usuń
  2. Myślę, że to jest jedna z tych historii, którą każdy zna, a mało kto sięgnął po książkę. Mimo że wydaje się być ciekawa nie zdecyduję się na nią - to zupełnie nie moje klimaty i obawiam się, że mogłabym się zamęczyć przy niej na śmierć! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli kiedyś zdecydujesz się jednak wyruszyć w takie klimaty, to gorąco polecam.

      Usuń

Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger