Okładkowa podróż #2

Mam nadzieję, że pamiętacie pierwszą okładkową podróż,  jaką razem odbyliśmy. Jeżeli nie, zajrzyjcie tutaj. A że ładnego nigdy za wiele dzisiaj wracamy na Antypody skąd wyruszymy dookoła świata ze „Wszystkim, co lśni”. 

Powieść Eleanor Catton została nagrodzona Man Bookerem za rok 2013. Autorka jest jej najmłodszą laureatką w historii, a jej książka najobszerniejszą. Okładka z powodzeniem mogłaby konkurować w kategorii najładniejszej. Jenny Grigg, utalentowana i nagradzana australijska graficzka, stanęła przed nie lada wyzwaniem, gdy podjęła się zaprojektowania oprawy dla ponad 800 stron. Jeżeli macie tę książkę u siebie na półce wiecie, że spisała się znakomicie. Z którejkolwiek strony by nie spojrzeć, książka prezentuje się doskonale. W udzielonych wywiadach Grigg podkreślała, że zaczęła projektowanie od wymyślenia grzbietu. Chodziło jej o znalezienie motywu, który będzie w tym miejscu dobrze wyglądał. Można więc powiedzieć, że szerokość książki była tu inspiracją. Spod stopniowo zanikających kół prześwituje portret kobiety. Ten sam motyw powtórzony jest na froncie. Gdy odwrócicie księgę w dłoniach zobaczycie, że na tylnej okładce koła rosną a zza nich wyłania się twarz starszego mężczyzny. Grigg nie sięgnęła po żaden znany obraz, te których ostatecznie użyła, znalazła w londyńskich domach aukcyjnych. Przedstawiają one XIX-wieczne portrety bliżej nieznanych kobiety i mężczyzny. Znikające czy rosnące koła są z kolei niczym innym jak przedstawieniem kolejnych faz księżyca, przez co zgrabnie graficzka nawiązała do treści a właściwie inspiracji samej Eleanor Catton. Delikatnym zwieńczeniem całości są proste w formie, lekko pozłacane i świecące litery tytułu. 
Źródło: jennygrigg.com

Okładka ta, mam nadzieję, że głównie dzięki swojemu urokowi, została wykorzystana przez większość wydawnictw na świecie, choć nie obyło się bez drobnych różnic. I tak na przykład w polskim wydaniu dostajemy u góry krótki tekst (czy to jest już blurb?), zmieniono też typografię tytułu (okładka widoczna na początku wpisu). Podobnie w wydaniu holenderskim czy włoskim. Grecy na przykład zdecydowali się na użycie w czcionce koloru ciemnoczerwonego. 
Od lewej wydanie włoskie, greckie i holenderskie.


Gdy „Wszystko, co lśni” miało ukazać się na rynku amerykańskim, tamtejszy wydawca poprosił o znaczącą zmianę. Zamiast jednego rzędu kół mamy więc aż trzy. Dzięki temu możemy więcej zobaczyć z oryginalnego portretu kobiety. Jednocześnie liczba 12 pozostaje mocno związana z astronomią. Dokładnie tyle mamy znaków zodiaku. Czym była podyktowana decyzja amerykańskiego wydawcy? Po prostu uznał, że zbyt ascetyczna okładka nie sprzeda się w USA. Zmieniono też kolor liter. 
Wydanie amerykańskie
Kolejnej modyfikacji dokonano przy wydaniu w miękkiej okładce. Neutralny beżowy kolor zastąpiono ciemnoniebieskim oraz dodano kilka uproszczonych rysunków gwiazd. Zastanawiam się czy taka zmiana kolorystyki podyktowana była względami praktycznymi (by mniej widać było zabrudzenia), czy wynikała z czegoś innego? Ta okładka jest też bardziej dosłowna i zdecydowanie mniej tajemnicza od oryginału. W niektórych krajach wydano „Wszystko, co lśni” właśnie w takiej wersji, między innymi tak będzie wyglądała czeska okładka (planowana premiera w październiku 2016 r.). Muszę przyznać, że chwilę zajęło mi znalezienie w internecie czeskiego wydania, zapomniałam, że powinnam szukać Eleanor Cattonovej. 
Różnica w kolorach to zapewne przekłamanie internetu.

Na koniec zostawiłam szaloną jazdę bez trzymanki. Okładki, które w żaden sposób nie odwołują się do projektu Jenny Grigg, są dosłowne (francuskie - swoją drogą dlaczego aż dwie?  - chorwacka i portugalska) albo przeładowane, brzydkie i kiczowate jak serbska.
Od lewej dwa wydania francuskie, chorwackie, portugalskie i serbskie (tom I).


Dla mnie bezkonkurencyjny jest oryginalny projekt Jenny Grigg i cieszę się, że w Polsce wydawca nie zmienił go za bardzo. A jakie są Wasze wrażenia z podróży?

Zdjęcie polskiej okładki pochodzi ze strony Wydawnictwa Literackiego, pozostałe, o ile nie zaznaczono inaczej z goodreads.com.

6 komentarzy:

  1. Zgadzam się - oryginalny pomysł jest najlepszy. Dawno nie widziałam tak świetnej okładki !

    OdpowiedzUsuń
  2. Amerykanie chyba przedobrzyli - przecież oryginalna okładka ma być tajemnicza, a tutaj, dzięki dwunastu "kołom" został odsłonięty praktycznie cały portret kobiety. Nie podoba mi się. A niebieskie tło w miękkich wydaniach - może ma imitować kolor nieboskłonu? :-)
    Fajna okładkowa analiza! Poproszę takich więcej. A przy okazji: niezłą oprawę ma również polskie wydanie "Próby" Catton. Piszę: polskie, choć szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy to nasze zmienione, czy oryginalne? Szkoda tylko, że sama powieść, jak dla mnie, była zupełnie niestrawna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja, przyznaję, lubię amerykańską okładkę za to, że odsłoniła trochę więcej z portretu i jest przez to ciekawym uzupełnieniem oryginału. Oczywiście, nie umywa się do niego. ;)
      Cieszę się, że Ci się podoba cykl. Będzie więcej, bo mam już kilka pomysłów. "Próby" nie czytałam, jakoś Catton mnie nie zachwyciła jako autorka. Co do okładki to polska jest kopią brytyjskiego wydania (podobnie zresztą jak przy "Ścieżkach północy"... ciekawe ;) ).

      Usuń
  3. Oryginalna naj naj, ale z drugiej strony pozbawiony naiwności głosik podpowiada, że polskiego wydawcę najbardziej interesowały oszczędności na dizajnie, niż piękno oryginalnego projektu ;)

    A te same okładki pomagają w identyfikacji książek na Goodreads ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, ale mogli wybrać amerykańską! A całkiem serio, to cieszy mnie po prostu, że oryginalny projekt był tak dobry, że większość wydawnictw z różnych krajów go wykorzystało w tym polskie.
      Ta sama okładka pomaga w identyfikacji, ale nie jest to jakaś żelazna reguła. Chociażby przy "Ścieżkach Północy" musiałam się dużo bardziej narobić przy przygotowaniu wpisu. ;)

      Usuń

Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger