Dzienniki gwiazdowe, Stanisław Lem

Bardzo nie lubię nie kończyć książek. Nawet tych, które mi się nie podobają. Męczę się i dręczę, ale czytam. Zazwyczaj. W moim życiu czytelnika są jednak dwie lektury, które odłożyłam kiedyś po stu stronach. Jedną z nich są „Dzienniki gwiazdowe”. A może powinnam już użyć czasu przeszłego? Były. Bo to drugie podejście po kilkunastu latach było bardzo udane. Nie było mowy o żadnych mękach czy udrękach a mój apetyt na Lema tylko wzrósł. Muszę się Wam przyznać, że „Dzienniki Gwiazdowe” spełniły wszystkie moje oczekiwania ale i zaskoczyły mnie ogromnie. Niby wiedziałam czego się spodziewać, jednak wielcy pisarze mają to do siebie, że nigdy do końca nie będą przewidywalni. Myślę też sobie, że to w sumie dobrze, że nie skończyłam tej książki za pierwszym razem. Chyba niewiele bym z niej zrozumiała.

Co było zatem w „Dziennikach” czego się spodziewałam? Ano, to wszystko o czym mój Ojciec przez lata wspominał.

Przede wszystkim niesamowite poczucie humoru. I to na wielu płaszczyznach, zabawy słowami (ach, te neologizmy!), sytuacjami, anegdotkami, ale też delikatnymi aluzjami, wręcz niewidocznymi na pierwszy rzut oka, nabierającymi sensu dopiero po przeczytaniu całości. Do tego Lem często sięga po pastisz i absurd, zwłaszcza gdy kpi z wszelkich systemów politycznych czy gospodarczych.

Poza tym, niesamowita wyobraźnia Lema. I nie chodzi tu tylko o wynalazki, które potem (pop)kultura przemieliła na wiele możliwych sposobów (słynne Ojcowe „Lem już to wszystko opisał”), ale też wszystkie światy, które odwiedza Tichy czy istoty, które poznaje. Niektóre z opowieści wzbogacone są nawet o rysunki!

Poniższy obraz to nie dzieło Lema ale obraz chilijskiego malarza Roberto Matty, 
"Envelons les cartes (Zbierzmy karty)", 1957 r.  
Źródło: mat. prasowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Lubię też u Lema błyskotliwość i świeżość spojrzenia, dzięki wysyłaniu Ijona w kosmos może zmusić nas do spojrzenia na Ziemię i samych siebie z dystansu, genialnie podkreśla codzienne absurdy wszelkich dziedzin życia.

Kolejną rzeczą jest też wielopłaszczyznowość opowieści. Przygody Tichego czyta się jak raporty z podróży kosmicznych i jako metafory naszego obecnego życia na Ziemi. Fakt, że „Dzienniki” były tworzone przez ponad trzydzieści lat jeszcze bardziej to podkreśla. Pierwsze podróże są bardziej anegdotyczne, ale im więcej lat mija tym się stają poważniejsze i tym więcej w nich ziemskich spraw.

„Dzienniki gwiazdowe” przyniosły mi jednak wiele zaskoczeń. Zacznę tu nawiązując do poprzedniej myśli. Zaskoczyła mnie powaga i pewien smutek późniejszych podróży Ijona Tichego. Przy niektórych opowieściach* przy czytaniu pierwszego zdania przechodziły mnie ciarki po plecach i wiedziałam, że ani śmiesznie ani przyjemnie nie będzie. Podobne uczucie towarzyszyło mi ostatnio przy czytaniu ... opowiadań Kafki. Naprawdę, nie spodziewałam się aż tak ciężkiego kalibru.

Zdziwiło mnie też, że w „Dziennikach” mało jest Tichego. Jest trochę takim podróżnikiem, którego czasem w ogóle nie ma.

Zachwycił mnie też Lem filozof. Tak, tak, zwłaszcza „Podróż dwudziesta pierwsza” i porywające rozważania o Bogu, wierze, religii i kondycji człowieka. Nie waha się zastanawiać nad sprawami ostatecznymi i nierozwiązywalnymi. Koniecznie muszę wrócić do tej opowieści.
 
I kolejny Matta. Musicie przyznać, że to klimat żywcem wyjęty z "Dzienników". Les Grandes expectatives. Cycle: L’Honni aveuglant (Wielkie nadzieje. Cykl: Oślepiający banita), 1966 r. 
Źródło: mat. prasowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Zafascynowała mnie też niesamowita inteligencja Lema. Mam nadzieję, że nie brzmi to zbyt dziwnie, ale naprawdę niektóre z przygód Ijona są po prostu genialnie skonstruowane. Taka na przykład „Podróż dwudziesta czwarta”, w której pod powierzchowną kpiną z systemów kapitalistycznych ukryta jest ostra drwina z socjalizmu. Ciekawe ile cenzorzy rozumieli czytając Lema.

Niesamowite też jak wciąż aktualny jest Lem. I zastanawiam się czy to świadczy bardziej o jego genialności i umiejętności przewidywania? Czy jest to po prostu okropna i smutna cecha ludzkości, że w sumie niewiele się przez dziesięciolecia a nawet stulecia zmieniamy. 

Zostawiam powyższe luźne spostrzeżenia bez specjalnej klamry. W planach mam przecież kolejne lektury Lema, więc będę do nich wracać. Jestem też ciekawa co Wy o tym wszystkim sądzicie?


*”Ze wspomnień Ijona Tichego”.
 

2 komentarze:

  1. Tak, mnie też zadziwiło, że im dalej Ijon podróżuje, tym robi się poważniej, smutniej i coraz bardziej przerażająco (a sam Tichy nie wiadomo już, kim jest -- i czy jest). To skojarzenie z Kafką jest świetne -- faktycznie, coś w tym jest! Poza tym niektóre rozwiązania, nazwijmy je, językowe, jak choćby te archaizujące komputery i roboty -- coś wspaniałego, ten eposowy pomysł przeniesiony w kosmos :-). Zdecydowanie jedno z moich ulubionych wcieleń Tichego :-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy czytaniu Kafki bardzo często nachodzi mnie myśl, że to jest mistrz pierwszego zdania. Naprawdę od początku potrafi zbudować nastrój (to, że potem potrafi wszystko wywrócić do góry nogami, to inna sprawa ;) ).

      Wracając jednak do Lema. O tak, połączenie archaicznego języka i komputerów jest wspaniałe. Takich absurdalnych ale jednak świetnych zestawień Lem poukrywał wiele. I one są tak piekielnie wręcz inteligentne. Sama przyjemność czytania!

      Muszę też zajrzeć do Twoich zeszłorocznych wpisów po wiecej szczegółów. Na razie trzymam się z daleka, żeby za bardzo się nie sugerować. Już i tak jestem skażona przez "Dom". ;)

      Usuń

Copyright © 2016 Niekoniecznie Papierowe , Blogger